poniedziałek, 31 października 2011

Iluzja Księzycowa

Praktycznym zastosowaniem prostego rozumowania może być wyjaśnienie zjawiska zwanego iluzją księżycową. Warto tu przytoczyć fragment z książki „Nasz wszechświat” Heralda Lecha i Jorna Mullera, wydanej w Polsce w 2004 roku, a więc zawarta w niej wiedza jest chyba wciąż aktualna. Dotyczy to Księżyca. „Chodzi o to, że Księżyc znajdujący się tuż nad horyzontem wydaje się nam znacznie większy niż kilka godzin później, gdy zawędruje już wysoko na niebo. Ponieważ w tak krótkim czasie odległość między ziemią a Księżycem praktycznie nie uległa zmianie, zatem zjawisko to z całą pewnością nie jest skutkiem różnicy oddalenia od siebie tych dwóch ciał niebieskich. Mamy tu po prostu do czynienia ze złudzeniem optycznym, zwanym także iluzją księżycową, którego dokładnej przyczyny naukowcy nie zdołali jeszcze ustalić”.
Wydaje się to raczej zbyt proste, by naukowcy zajmowali się tym problemem. Jest to przecież znane zjawisko każdemu dziecku które ogląda przedmioty przez szkło powiększające. Otóż przezroczysta atmosfera ziemska (zawierająca do czterdziestu tysięcy miliardów ton wody) stanowi kulistą powłokę otaczającą Ziemię. Prostopadle nad nami, w obszarze obserwacji Księżyca, krzywizna atmosfery ziemskiej jest tak znikoma jak tafli wody w basenie pływackim. Natomiast nad horyzontem powłoka atmosfery zakrzywia się „schodząc” w dół za horyzont. W tym obszarze stanowi wyraźną wypukłość. Można to sprawdzić patrząc przez lupę skosem, wówczas widzi się znaczny przyrost powiększenia. Przezroczysta atmosfera pełni tu rolę soczewki. Innego wytłumaczenia nie ma. Dotyczy to także Słońca, które nad horyzontem wydaje się znacznie większe niż wysoko na niebie. Musi to też dotyczyć gwiazd obserwowanych tuż nad horyzontem. Ale w odniesieniu do gwiazd problem jest bardziej złożony ze względu na różnice odległości poszczególnych gwiazd, dzielących je od Ziemi. Po za tym atmosfera ziemska widziana pod kątem, nad horyzontem, jest znacznie bardziej zagęszczona na całej drodze obserwacji tuż nad ziemią i ze względu na kąt obserwacji, linia przechodzenia światła gwiazd przez atmosferę jest znacznie wydłużona. Właśnie z tego względu gwiazdy obserwowane tuż nad horyzontem mogą tracić na jasności, tak jak dzieje się to ze Słońcem i Księżycem. Z tego też względu powiększenie gwiazd obserwowanych tuż nad horyzontem może być trudne do uchwycenia, zwłaszcza przy tak ogromnych odległościach dzielących je od Ziemi.
Powyższe wytłumaczenie zjawiska iluzji księżycowej potwierdzić mogli by kosmonauci obserwując Ziemię z Księżyca pozbawionego atmosfery. Z pewnością też Księżyc obserwowany ze stacji satelitarnej nad atmosferą ziemską nie zmienia swojej wielkości w czasie wschodów i zachodów.

A.M.

poniedziałek, 10 października 2011

Próba Prostego Rozumowania

WSTĘP

Zapis tego tekstu trwał 6 lat, od 2004 do 2010 roku. Kolejne poruszane w nim tematy i problemy wymagały sprawdzenia i przestudiowania aktualnej, udokumentowanej wiedzy, w zakresie tych tematów. W ciągu tych 6 lat odkryto nowe , dotychczas nieznane, zjawiska w Kosmosie, np. tworzenie się nowej gwiazdy z obłoku wodoru i helu. Zaobserwowany proces odbiega od dotychczasowych, przyjętych w nauce poglądów. Otóż wirujące centrum obłoku, z którego formuje się gwiazda, ma kierunek obrotów  przeciwny do kierunku obrotów zewnętrznych obszarów obłoku. To było ogromne przeżycie, gdyż odkryte w Kosmosie zjawisko tworzenia się gwiazdy, potwierdza koncepcję tworzenia się planet, przedstawioną w tym tekście.
W opracowaniu tym mogą występować rozbieżności dotyczące mniej lub bardziej uznanych teorii w nauce. Nauka obejmuje odmienne poglądy naukowe w tym samym temacie, niekiedy bardzo różniące się. To chyba dobrze.
Istotą tego tekstu, opracowanego na podstawie upowszechnionej wiedzy, jest po pierwsze – wykazanie błędnej, oficjalnie występującej w nauce, interpretacji tworzenia się planet skalistych w Układzie Słonecznym, po drugie – skojarzenie odkrytych już właściwości cząstek elementarnych materii z ich fizycznym występowaniem w bezruchu, po trzecie – zasada elektronicznej organizacji materii na poziomie elementarnym i jej wchodzenia w podległość praw fizycznych na poziomie pierwiastkowym, z zachowaniem elektronicznych właściwości, po czwarte – zjawisko kurczenia lub rozszerzania się Wszechświata będzie jawić się obserwatorowi w zależności od tego czy znajduje się on w układzie ruchu spowalniającym, czy przyspieszającym i po piąte  wniosek, iż szczególna teoria względności może dotyczyć jedynie zachowania się materii w funkcji pędu do granicznej prędkości „C”, a nie struktury i ewolucji Wszechświata, podobnie jak zachowanie się pojedynczej komórki człowieka nie wyjaśnia całej jego istoty. Budowanie na takich podstawach teorii obejmujących Wszechświat, skazane jest na błądzenie i naraża szczególną teorię względności, w różnych przypadkach, na zarzuty jej nie sprawdzania się.
Badania cząstek elementarnych, wykazują, że nie podlegają one ruchowi lecz pojawiają się i znikają, w sposób elektronicznie uporządkowany. Inaczej nie mogłyby one przechodzić ze stanu nie postrzegalnej, bezczasowej i nieskończonej energii  w podległość sztywnych praw fizyki.
Elektronicznie uporządkowane pojawianie się i znikanie cząstek stwarza iluzję manifestowania się energii w postaci materii występującej w czasie, przestrzeni i ruchu (odbieranie obrazu w oku wymaga elektronicznego przetwarzania miliardów danych w ciągu sekundy). Postrzeganie przestrzeni i ruchu w czasie może, w zależności od prędkości ruchu  obiektu, w którym znajduje się obserwator, zmieniać się, aż, przy odpowiedniej wielkości jego pędu, ruch, czas i przestrzeń przestaną razem z nim (obiektem) fizycznie występować.
Przyjęcie takiej natury cząstek elementarnych wymaga uznania definicji bytu Parmenidesa, czy, jak kto woli, pola Higgs’a. Wówczas względność ruchu, czasu i przestrzeni staje się logiczna i oczywista (w zależności od wielkości pędu zmienia się postrzeganie tych parametrów). Kosmos ma dwie strony medalu. Nie możemy być po obu jego stronach jednocześnie, ale nie da się opisać całego medalu rozpoznając jego  jedną stronę. W tym tkwi cała trudność. Niektórzy starożytni myśliciele twierdzili, że tajemnice Wszechświata można poznać jedynie rozumowo. W twierdzeniu tym jest zawarta sugestia, że materia i intelekt są nierozerwalne.
Obecnie naukowcy uwiarygodniają teorie tylko sprawdzalne, tzn. sprowadzają badania do fizyki i matematyki. Materię poznaliśmy już do granic jej podległości prawom fizycznym. Pozostaje nam do rozszyfrowania proces myślenia. Trzeba badania podstawowe Wszechświata objąć, poza fizyką i matematyką, także elektroniką, a być może nową dziedziną nauki, wspólną dla elektroniki i procesu myślenia, której nazwy jeszcze nie znamy.  

I. Zacznijmy od najbliższego świata. 

Ustalenie drogi logicznych procesów kosmicznych prowadzących do narodzin  naszej Ziemi napotyka na brak jakiegokolwiek pewnego punktu wyjścia. Można rozpatrywać ten problem obecnie w miarę racjonalnie jedynie  w odniesieniu do naszego Układu Słonecznego, ale i to w ograniczonym zakresie. W układzie tym sprawdzają się znane nam prawa fizyczne. Przy szybkościach poruszania się planet po orbitach i ich obracaniu się wokół swojej osi oraz dzielących je odległościach sprawdza się również pojęcie czasu i przestrzeni w jakich żyjemy.
Natomiast mierzenie i badanie całego Kosmosu przy pomocy tych samych kryteriów natrafia na mnóstwo sprzeczności, a wyprowadzane na ich podstawie teorie są niespójne, rodzą i mnożą kolejne pytania, na które nie ma odpowiedzi i w konsekwencji prowadzą w niewiadome.
Zajmijmy się na początek naszą Ziemią w Układzie Słonecznym. Również tutaj przyjęte powszechnie teorie budzą wątpliwości, a te które mogą być najbardziej trafne są marginalizowane, głównie z tego względu, że są sprzeczne z dotychczasowym dorobkiem świata nauki, godzą w autorytety i  wprowadzałyby chaos w programy nauczania w szkołach i uczelniach.
Ale ignorant może przyjrzeć się otaczającemu go światu bez obciążenia panującymi poglądami.
Według obowiązującej teorii powstania Słońca i krążących wokół niego planet przyjmuje się, że materiałem, z którego uformowało się Słońce i planety był obłok składający się w 75% z wodoru i 25% helu, oraz śladowych ilości cięższych pierwiastków. Wskutek grawitacji obłok zaczął się kurczyć. W miarę kurczenia się narastał ruch wirowy gęstniejącej i wciąż kurczącej się masy obłoku. W ten sposób w centralnej części obłoku, w której narastało najsilniejsze pole grawitacji, wyodrębnił się wirujący dysk ulegający w miarę gęstnienia stale narastającej sile grawitacyjnej. W tym procesie cięższe pierwiastki przyciągane były do środka wciąż kurczącej się kuli. Rosnąca gęstość, ciśnienie i temperatura w krytycznym momencie wyzwalają proces przekształcania wodoru w hel. Mamy już Słońce. Jak dotąd wszystko wydaje się logiczne. Logiczne też wydaje się utworzenie planet gazowych z resztek gazów na obrzeżach wirującego dysku. Natomiast teoria utworzenia się planet skalistych (ziemskich) z tego obłoku, urąga już logice jaką kierują się środowiska fizyków, nie odstępujących od twardych praw rządzących w świecie materii.
Otóż trudno sobie wytłumaczyć co spowodowało, że atomy cięższych pierwiastków, stanowiących śladową część obłoku na przestrzeni bilionów kilometrów , zbiegając się do wyodrębniającego się centrum wirującego zalążka słońca, nagle zatrzymały się tuż przed Słońcem (np. 150 milionów kilometrów), odszukały się i zaczęły zlepiać się tworząc małe bryły, a te z kolei łączyły się w tzw. planetozymale, te ostanie zaś także łączyły się i tworzyły protoplanety.
Ciekawe jakie siły i jakie procesy kazały odszukać się w przestrzeni kosmicznej np. atomom złota, czy węgla i połączyć się w bryłki złota, czy w przypadku węgla w diamenty, które występują na naszej Ziemi. Łączenie się atomów w inne związki stanowiące skupiska minerałów występujących na Ziemi, np. sól, jest kolejną zagadką.
W teorii tworzenia się planet użyto technicznego terminu „cząsteczki zaczęły zlepiać się” tworząc małe bryły…Ciekawe skąd wziął się tam klej, co się z nim stało i gdzie jest teraz? Tym nikt nie przejmuje się, po prostu cząsteczki musiały zacząć zlepiać się żeby mogły powstać małe bryły, a z nich planety skaliste.
Samo przekształcanie się wodoru w hel wymaga ekstremalnych warunków, jakie panują w środku Słońca, wiemy też w jakich warunkach z atomów węgla powstaje diament, bo potrafimy stworzyć go w laboratoriach.
Ponadto, jeśli planety ziemskie miałyby powstać rzeczywiście z tych śladowych ilości pierwiastków występujących w obłoku, z którego powstało Słońce, to tak jak cały dysk formującego się Słońca musiały wirować w regularnym ruchu okrężnym, a nie rozbiegać się w różnych kierunkach i zderzać się, czy zlepiać, zwłaszcza, że jako śladowe występowały w ogromnym rozproszeniu. Kuglarski i żenujący z punktu widzenia nauki eksperyment, przeprowadzony z mieszaniną ryżu, soli i zmielonej kawy, umieszczoną w szklanym naczyniu, w stanie nieważkości, ma być dowodem, że skoro w tych warunkach mieszanina ta łączyła się w grudki, to w taki sam sposób powstawały w otoczeniu Słońca bryły, jako zaczątki planet. Niewiadomo dlaczego do tej mieszaniny nie dodano jeszcze cukru pudru i mleka w proszku. Do kawy pasowałoby to i na pewno jeszcze lepiej kleiło by się. Pytanie czy gdyby do tego naczynia wsypano suchy piasek z klepsydry, to też łączył by się w bryłki. Ponadto w Układzie Słonecznym nie było szklanego naczynia, od którego ścianek mogłyby odbijać się, we wszystkich kierunkach, drobinki pyłu i zderzać się. Raczej podlegałyby takiemu samemu ruchowi jak cały układ słoneczny, np., pas planetoid pomiędzy Marsem i Jowiszem okrąża Słońce od miliardów lat i jakoś nie łączy się w planetozymale a następnie w planetę. To samo dotyczy pierścieni Saturna, pasa Kuipera czy Oorta . Bardziej prawdopodobne wydają się odstępstwa od tej teorii, utrzymujące, że po utworzeniu się Słońca i planet gazowych jego siła grawitacji sięgająca w przestrzeń  biliony kilometrów zaczęła działać jak odkurzacz przyciągając występujący w całym wszechświecie gruz kosmiczny, rozrzucony po katastrofach planetarnych i wybuchach gwiazd supernowych. Gruz ten przyciągany był z całej przestrzeni wchodzącej w obszar grawitacji nowopowstałego Słońca. Z tego względu orbity tych ciał w stosunku do Słońca przecinały się w sferze pełnych 360 stopni i mogły się zderzać. Oczywiście, większość tych ciał pochłaniało Słońce, ale część mogła się obronić i wejść w orbitę okołosłoneczną o różnych kształtach i wielkościach. Np. tzw. długookresowe komety o eliptycznych orbitach obiegają Słońce w okresach nawet do miliona lat jeden obrót. Część z nich mogło przyjąć orbity wokół Jowisza i pozostałych planet gazowych. W ten sposób wokół Jowisza mogło utworzyć  się ponad 60 księżyców skalistych, zaś sam Jowisz pochłonął tego materiału więcej niż masa wszystkich planet ziemskich. W środku Jowisza znajduje się bowiem jądro skaliste o masie równej 15 masom ziemskim. Skaliste księżyce okrążają wszystkie planety Układu Słonecznego, oprócz Merkurego i Wenus. Zaiste trudno byłoby wyjaśnić to inaczej i przyjąć, że śladowe ilości cięższych pierwiastków wyodrębniły się z obłoku wodoru i helu oraz zorganizowały się w skaliste księżyce wokół gazowych planet i ziemskie planety wokół Słońca.
Zachodzi jednak pytanie dlaczego planety ziemskie uformowały się na orbitach w tej samej płaszczyźnie co pozostałe gazowe planety (za wyjątkiem Plutona, który w całej swej masie, wraz z jego księżycem, jest przybyszem spoza Układu Słonecznego). Można  przyjąć, że wszystkie planety Układu Słonecznego uformowały się z wirującej tarczy gazów we wcześniejszej fazie tworzenia się Słońca. Jak przebiegał proces formowania się planet gazowych, można tylko zgadywać. Chociaż, dałoby się wyprowadzić w miarę logiczna wersję. Np. wydaje się oczywiste, że wirujące centrum tworzącego się słońca przyspieszało swoje obroty w miarę narastającej grawitacji rosnącego zalążka gwiazdy. Dalsze obszary obłoku, z którego tworzyła się gwiazda, pozostające w większym rozrzedzeniu niż centrum, otaczały dysk, lecz nie wirowały razem z centrum, podobnie jak wiry w rzece nie porywają całej rzeki, natomiast często wokół dużego wiru rzecznego pojawiają się małe wiry kręcące się w odwrotnym kierunku. Takie zjawisko musi zachodzić również przy tworzeniu się gwiazdy. Znaczyłoby to, że obrzeże wirującego centrum powodowałoby tarcie wokół siebie tworząc rolujące zawirowania w odwrotnym kierunku, pozostałych w swoim otoczeniu, ciągle rozrzedzonych gazów. Jednocześnie tworzone w ten sposób, wirujące w odwrotnym kierunku kule są zabierane wskutek wyżej wspomnianego tarcia w kierunku zgodnym z wirującym centrum, lecz znacznie wolniej, gdyż część energii tarcia przeniesiona została na tworzenie się wirujących kul w odwrotnym kierunku i wskutek tego ich oddzielenie od centrum, co może sprawiać, że zaczynają one pełnić rolę podobną jak kółka zębate w satelitarnej skrzyni biegów i mogą zewnętrzne obszary obłoku powoli rozkręcać w odwrotnym kierunku niż centrum. Tak dzieje się w satelitarnej skrzyni biegów, gdy nie wyhamuje się zewnętrznego pierścienia. Wówczas siła i obroty wewnętrznego pierścienia rozkładają się na obroty satelitów i pierścienia zewnętrznego w odwrotnym kierunku. Tak oddzielony, zewnętrzny obszar obłoku ściągać będą tworzące się, wirujące, planety gazowe, posiadające już własne pole grawitacji, dzięki czemu mogły oczyszczać przedpole nowopowstałego Słońca z pozostałych resztek gazów i pyłu. Takie zjawisko zaobserwowano już w kosmosie (tylko błędnie jest interpretowane). W takim przypadku mamy wszystkie niezbędne zmiany kierunków ruchu w masie obłoku, stwarzające mechanizmy tworzenia się planet (można by podjąć próbę komputerowego odtworzenia i potwierdzenia takiego zjawiska).  Wówczas orbity planet byłyby zgodne z obrotami Słońca, zaś obroty planet wokół swoich osi byłyby odwrotne do obrotów Słońca. Wyjątkami są tu jedynie Uran i Wenus, jej bardzo wolny obrót (prawie równy obrotowi wokół słońca) i to w przeciwnym kierunku, niż obroty pozostałych planet, musiał być spowodowany jakąś kolizją kosmiczną. Jeśli chodzi o Urana, to mamy już bardziej rozwiniętą hipotezę, iż przybysz z kosmosu, Pluton, zderzył się pod kątem z Uranem i po odbiciu się od niego przyjął eliptyczną orbitę, przecinającą orbitę Neptuna i nachyloną w stosunku do płaszczyzny orbit pozostałych planet. Przyjmuje się, że ta kolizja spowodowała odwrócenie obrotów Urana. Obecnie obroty planet są zgodne z obrotami Słońca, ale zmieniają się na przeciwne przy każdym odwróceniu biegunów planet, który następuje co ok. 13000 lat.
 Ile planet gazowych utworzyło się w ten sposób (być może po kilka na każdej orbicie), tego nigdy nie dowiemy się. Jakie zdarzenia zadecydowały, że mamy Układ Planetarny w obecnej postaci (po jednej planecie na odrębnych orbitach) też nigdy nie dowiemy się. Mogły to być np. zderzenia i wzajemne wytrącania się tych planet na różne orbity wokół Słońca. Po uformowaniu się Słońca, jego siła grawitacyjna przyciągała gruz kosmiczny, którego część pochłonęły także planety gazowe. W ten sposób mogły powstać jądra planet gazowych. Po osiągnięciu pełnej aktywności przemiany jądrowej wodoru w hel, Słońce zaczęło emitować wiatr słoneczny, wiejący obecnie z szybkością ok. 800 km/sek.(zaraz po narodzinach Słońca mógł być wielokrotnie silniejszy), który „zdmuchiwał” z najbliższych planet powłokę gazową, częściowo na korzyść dalszych planet, z czego Jowisz zaabsorbował największą porcję z racji swojego położenia w Układzie Planetarnym. Z najbliższych Słońcu planet pozostały tylko jądra z całym bogactwem materii wyrzuconej z gwiazd supernowych . Jądra te mogły w dalszym ciągu pochłaniać gruz kosmiczny przyciągany w ich otoczenie przez Słońce.
 Wielkości planet gazowych zostały ustalone, kiedy wiatr słoneczny „zdmuchiwał” powłoki gazowe z planet w swoim najbliższy sąsiedztwie. Wówczas Jowisz , jako pierwszy, zatrzymywał więcej zdmuchiwanego materiału, a dalsze stopniowo mniej. Dalszy proces tworzenia się planet skalistych, z pozostałych czterech jąder przebiegał w uzależnieniu od sąsiedztwa Słońca i Jowisza. Najbliższa od Słońca planeta miała najmniejsze szanse przyciągania materiału powiększającego jej masę, prawdopodobnie dlatego ma duże jądro w stosunku do skorupy. Dwie środkowe planety miały większe i mniej więcej wyrównane szanse, przy czym Wenus nieco mniejsze, ze względu  na mniejszą odległość od Słońca. Zaś Mars miał większe szanse niż Merkury, ale znacznie mniejsze od środkowych planet, ze względu na sąsiedztwo Jowisza. Oczywiście niezależnie od sąsiedztwa Słońca i Jowisza nie można pominąć czynnika losowego w kształtowaniu się wielkości i składu planet skalistych.
Taka koncepcja tworzenia przez gwiazdy planet skalistych wymusza przyjęcie reguły, iż we wszystkich układach planetarnych , planety skaliste krążyłyby po najbliższych od słońc orbitach. Wyjątki stanowiłyby planety skaliste przyciągnięte z poza tworzonego przez gwiazdę układu planetarnego, jak na przykład, Pluton. 
To byłaby pierwsza wątpliwość, w której większą wiarę można dać nieśmiałym próbom przedstawienia tworzenia się planet ziemskich w innej wersji niż obowiązująca.

II. Czy w ogóle możemy z niepodważalną pewnością stwierdzić jak powstał nasz układ planetarny?

Niedawno w jednym  z opublikowanych wykładów prof. Stephena Hawkinga, profesor stwierdza, że nasze Słońce powstało w drugiej lub trzeciej generacji. Tym krótkim stwierdzeniem potwierdza, że materiał z którego powstało nasze Słońce był już dwa lub trzy razy w środku innych gwiazd i wyrzucany w wybuchach supernowych gwiazd. Tak przetworzona materia zawiera wszystkie składniki niezbędne do uformowania nie tylko ziemskich planet, ale również organizmów żywych. Jak już wcześniej zostało tu wspomniane, część tego materiału nie brała udziału w tworzeniu się Słońca, lecz została przyciągnięta z odległych rejonów Wszechświata, do których zaczęła sięgać grawitacja nowo utworzonego Słońca, a po wejściu w Układ Słoneczny, również planety gazowe brały w tym udział.
Takie wyjaśnienie w tej kwestii byłoby na dzień dzisiejszy bardziej wiarygodne, chociaż tak naprawdę nie wiemy do dzisiaj jak rzeczywiście tworzyły się planety i galaktyki.

III. Krok dalej. 

Ukuta na podstawie stałej Hubbl’a teoria progresywnego rozszerzania się Wszechświata zapoczątkowanego wielkim wybuchem, ma między innymi tę słabość, że w końcu odpowiednio odległe galaktyki musiałyby przekroczyć prędkość światła. Nasi naukowcy w tej sytuacji przyjmują. że szybkość światła nie jest szybkością graniczną. Inaczej musieliby przyjąć, że galaktyki po przekroczeniu szybkości światła przestałyby nieodwracalnie istnieć przekształcając się w energię całkowitą tzn. E=mc2. Tym samym poza tą granicą skończyłaby się przestrzeń i czas. Teraz pozostałoby tylko znaleźć środek kosmosu i mamy rozmiary wszechświata. Ale tu niestety natrafiamy na kolejny problem, bo w myśl teorii rozbiegania się galaktyk, to jeśli jakimś cudem znaleźlibyśmy się w galaktyce, której prędkość dochodzi do granicy szybkości światła , okazałoby się, że stoimy w miejscu, a wszystkie inne galaktyki uciekają od nas, a nasz Układ Słoneczny przekracza właśnie szybkość światła i staje się nicością, czyli niepostrzegalną przez nas czystą energią (mechanizm takiej przemiany wyjaśniony został w niniejszym tekście w rozdz. XIV. „MASA”). Ponadto w galaktykach pędzących z podświetlną szybkością przebieg czasu zbliżałby się do ustania. Z kolei oglądając naszą galaktykę z tej odległej pędzącej galaktyki, okazałoby się, że to u nas, w naszej galaktyce i naszym Układzie Słonecznym czas zbliża się do ustania, nie wspominając  o przestrzeni, której też nie powinno już być.
Istnieje też teoria, że obecnie kosmos jest w fazie wydechu, po czym będzie w fazie wdechu i będzie się kurczył. Gdyby tak było, to oznaczałoby, że Wszechświat ma skończone rozmiary i pulsuje sobie. Jeśli jednak przyjmiemy, że Wszechświat jest nieskończony, to również jego wiek jest nieskończony. W tym wiecznym kosmosie, galaktyki, gwiazdy, planety mają swoje narodziny i mają swój ograniczony wiek. Tak jak człowiek ma swój ograniczony wiek, a materia z której jest zrobiony jest wieczna. Wszystko to dzieje się w sferze energii materialnej, podlegającej prawom fizyki. Może ona jednak przechodzić w stan energii całkowitej i tym samym zniknąć z naszego postrzegania. Jednakże ciągle nie wiemy jak z tej niewykrywalnej całkowitej energii rodzi się postać energii materialnej, postrzegalnej.

IV. A co z przestrzenią między galaktykami?

Szczególna teoria względności Einsteina wykluczyła ponoć istnienie eteru wypełniającego wszechświat co oznacza, że przestrzeń międzygwiezdną wypełnia pustka, czyli nic.
Wcześniejsi mędrcy i filozofowie nie uznawali próżni np. Parmenides (515-450 p.n.e.) twierdził, że wszechświat jest nieskończony, bo coś nie może stykać się z niczym. Wielu innych myślicieli również twierdziło, że wszechświat jest wypełniony, np. według Anaksymandra (610-546 p.n.e.) był to apeiron, Heraklita (ok.500 p.n.e.) logos, Anaksagorasa (500-428 p.n.e.) rozumny duch, Platona (428-347 p.n.e.) demiurg, Arystotelesa (384-322 p.n.e.) poruszyciel (eter-wieczny ruch wirowy), Leibnitza (1646-1716) monady, Hegla (1770-1831) absolut, według doktryny hinduskiej hare czyli energia wyższa, we wszystkich religiach  świata bóg o zróżnicowanych imionach w zależności od wyznawanej wiary. Obecnie mówi się o uznanej przez naukę ciemnej materii, nazywanej MACHO, wypełniającej w 23% pustą przestrzeń międzygwiezdną, występującą w postaci nie świecących i tym samym niewidocznych obiektów znajdujących się w przestrzeni kosmicznej oraz o ciemnej energii, wypełniającej przestrzeń kosmiczną w 73%. Pozostałe 4% stanowi znana nam materia, z której między innymi i my jesteśmy zbudowani.  
Tę ciemną energię i ciemną materię przyjmuje się jedynie dlatego, że we wszechświecie brakuje 90% materii bez której, ze względów grawitacyjnych, nie mógłby on istnieć i od której naukowcy w swoich pojęciach  nie mogą się oderwać, chociaż nie znajdują w niej żadnych cech fizycznych oprócz domyślnej grawitacji i temperatury. No właśnie, próżnia nie może mieć temperatury, ani wysokiej ani niskiej. Żadnej. Próżnia nie może też być przewodnikiem ciepła. A więc gorące ciało wyrzucone w kosmos, np. kula volframu rozgrzana do 3000 oC, nie powinna tracić temperatury nie stykając się z niczym, czyli pozostając w próżni, A jednak tak nie jest. Znaczy to, że przestrzeń międzygwiezdna nie jest próżnią. Ale w naszym pojęciu jest niebytem, ponieważ nie znajdujemy w niej nic (poza niską temperaturą – ok.2,5 stopnia Kelwina). Oznaczać to może, według wcześniejszych myślicieli, że to „nic” jest niewykrywalną przez nasze receptory postacią energii pierwotnej, determinującej fizyczne prawa materii dającej się rozpoznać i badać przez nas.
Hindusi nazywają tę postać energii, energią wyższą, zaś świat materialny energią niższą, biorącą swój początek z energii wyższej. Człowiek jest niczym innym jak energią niższą, materią, zorganizowaną w taki sposób, że manifestuje się w niej energia wyższa w postaci życia, psychiki, świadomości, myśli, instynktu, temperamentu itp. Oznaczać to może, że człowiek jest jedynym dostępnym na dzisiaj obiektem, w którym zawarty jest obraz całego kompletnego Kosmosu. I tak samo, jak nie można znaleźć w człowieku życia, świadomości, temperamentu, poczucia piękna, miłości itp. badając jego ciało i analizując je do ostatniego atomu, tak badając materię wszechświata nie znajdziemy w niej cech jej pochodzenia.
Ale tu uwaga, naukowcy zgodnie uważają jednak, że wszechświat powstał prawie z niczego, t.zn. z nieskończenie małego punktu. Pozostaje nam tylko dowiedzieć się skąd wziął się ten nieskończenie mały punkt i jesteśmy w domu.
Richard Feynman wprowadził do fizyki możliwość wielu historii świata, co obecnie zostało zaakceptowane jako fakt naukowy.
A więc teoria, że istnieje bliźniaczy wszechświat, tyle tylko, że zbudowany z antymaterii, jest też uprawniona do naukowego podejścia. Również teoria bran, w której wszechświat jawi się jako balon, na którego powierzchni żyjemy, pośród innych takich balonów, także jest równoprawna.
Zadziwiające jest jednak, że we wszystkich naukowych historiach Wszechświata pomija się zdolność Kosmosu do tworzenia bytów obdarzonych świadomością, intelektem i psychiką. Pojawiają się co prawda głosy, że tylko teoria naukowa, która obejmie kompletny Kosmos, wraz z człowiekiem i jego zdolnościami, może wyjaśnić czym jest Wszechświat.
Jak na razie naukowcy opisują Wszechświat jedynie w sferze materii podlegającej prawom fizyki. Człowiek nie tylko do niczego nie jest potrzebny w tych badaniach, ale nawet nie ma dla niego miejsca, gdzie mógłby stać się niezbędną częścią Kosmosu , bez której badania Wszechświata byłyby jedynie fragmentaryczne. Dlatego właśnie, nasza wiedza o Wszechświecie dotyczy jedynie materii, z której jest zbudowany. Nie wiemy nic o jego funkcjonowaniu, co determinuje jego przemiany i ewolucję. Skąd bierze się jego zdolność przejawiania intelektualnej świadomości i psychiki.
Człowiek zarówno w życiu codziennym, jak i w badaniach naukowych materii i Wszechświata, ustawia siebie na zewnątrz świata. Zajmuje miejsce stwórcy, mimo że nim nie jest. Stwórca siłą rzeczy musi znajdować się na zewnątrz swojego tworu. My nie stworzyliśmy Kosmosu, pojawiliśmy się w nim jak już istniał. Wygląda na to, że Kosmos stworzył nas. Wówczas nie byłoby nic dziwnego w tym, że czujemy się na zewnątrz swojego stwórcy. Chyba, że jesteśmy jednością z Kosmosem, tak jak wszystko co w nim istnieje.
Materię zbadaliśmy do granic jej podległości prawom fizyki. Nie znaleźliśmy w niej żadnej przesłanki życia, świadomości i intelektu. Model standardowy materii obejmuje jej elementy składowe, takie same w całym Wszechświecie, ale nie wyjaśnia naszego istnienia, mimo, że zbudowani jesteśmy z materii objętej modelem standardowym.
To ustawianie się obok świata nie jest cechą jedynie człowieka. Podobnie zachowują się zwierzęta. Wyznaczają swoje tereny, które w ich poczuciu są ich własnością. Samo poczucie własności jest cechą odrębności od świata, w którym żyjemy. Coś w tym musi być. Nie można tego zlekceważyć i pominąć milczeniem.   

V.   

Wróćmy jednak do istoty życia, które jak wszystko na to wskazuje, zostało przywleczone na ziemię przez komety i planetoidy, a później genetycznie zmodyfikowane przez przybyszów z kosmosu w istoty inteligentne. Nie wyjaśnia to jednak źródła jego pochodzenia, mechanizmu programowania DNA i celu do którego zmierza.
Przyjmując teorię wielkiego wybuchu, według której kosmos narodził się z nieskończenie małego punktu, nasuwa się pytanie gdzie wówczas było życie świadomość, intelekt, czy też w tym nieskończenie małym punkcie?. Logicznie wydaje się, że ta właściwość kosmosu jest najistotniejsza. Bez życia i świadomości wszechświat nie istniałby. Sama materia nie wiedziałaby o swoim istnieniu i rozwoju. Byłoby jej wszystko jedno czy jest nieskończenie małym punktem, czy nieskończonym wszechświatem, który tylko istotom obdarzonym zmysłami i zdolnościami postrzegania jawi się jako piękny trójwymiarowy obraz. Sama zaś, biorąc pod uwagę strukturę atomu, jest pustką, przynajmniej w naszych pojęciach.
Pustkę tę plastycznie przedstawiają Harald Lesh i Jorn Muller w swojej książce „NASZ WSZECHŚWIAT’ „Gdyby atom był wielkości stadionu olimpijskiego w Monachium, elektrony krążyłyby wokół jego korony, to znajdujące się pośrodku boiska jądro atomowe miałoby zaledwie rozmiary ziarenka ryżu”. W dodatku jądro atomu i wirujące wokół niego elektrony, to też tylko ładunki energii, pola sił, nie postrzegalne zmysłami pojedynczo.

VI.   

Ponieważ nie znajdziemy w atomie, nawet wyjętym z serca żywego stworzenia, najmniejszego  śladu życia, to musi ono być gdzieś między atomami w postaci niewykrywalnej energii, która przejawia się w strukturach zorganizowanych  z atomów według programu DNA.
Naukowcy nie mogą przyjąć takiej hipotezy, bo póki co, nie da się jej udowodnić. Nie są jednak do końca konsekwentni. W pięknie skonstruowanej teorii wielkiego wybuchu napotykają na nie dające się naukowo wyjaśnić luki, ale przechodzą nad nimi do porządku, nazywając je osobliwościami. A z takich osobliwości zbudowana jest przecież cała materia, tyle, że zorganizowana w atomy podlega już dającym się określić logicznym prawom, pozwalającym przewidzieć jej zachowania w określonych warunkach fizycznych. Jednakże sam atom jest osobliwością. Np. dlaczego nie wyczerpuje się energia elektronów, protonów i działających w nim sił elektromagnetycznych, albo gdzie ukryta jest energia, która wyzwala się przy rozczepianiu jądra. Chodzi o to, że źródło jego energii jest nieznane i niewyczerpalne. Dlaczego?. Naukowcy powiedzą – bo tak jest. A przecież to takie nie naukowe. 

VII.    

Przyjmując hinduską doktrynę świata składającego się z energii wyższej i energii niższej, która wywodzi się z energii wyższej i jest przez tę ostatnią determinowana, można założyć, że każdy atom posiada wszystkie cechy życia i jak twierdził Teilhard de Chardin (1881-1955) także psychikę, tyle tylko, że fizycznie nie rozpoznajemy istnienia energii wyższej.
Co wskazywałoby na jej istnienie?: Ksenofanes (580-470 p.n.e) twierdził, że prawda ostateczna istnieje, ale człowiekowi niepodobna jej odkryć, a nawet gdyby tak się stało, to i tak jej nie rozpozna, gdyż wszystko zacierają pozory. 
Parmenides (515-450 p.n.e.) wzniósł się ponad granice powszechnych i złudnych mniemań ludzi i w oderwaniu od świata doświadczanego zmysłami dochodzi czysto rozumowo, metodą dedukcji, do zrozumienia istoty bytu. Twierdził, że gdyby w rzeczach, w zjawiskach przyrody istniała różnorodność albo zmienność, oznaczałoby to, że istnieje coś, co dopiero się staje, że jest bytem coś, co nie jest jeszcze tą albo ową rzeczą albo coś co może przestać nią być. Lecz przecież nie ma sensu nazywać istniejącym, czyli bytem czegoś, czego nie ma. Istnieje tylko byt. Skoro zaś byt nie ma początku, nie może też przeminąć, gdyż stałby się niebytem, a niebytu nie ma. Zatem byt jest wieczny. Jest jednolity, ciągły i niepodzielny. Uważał on, że byt jest jeden, stały i nieruchomy, gdyż gdyby mógł się przemieszczać, oznaczałoby to, że przesuwa się na miejsce gdzie nic jeszcze nie ma. Ale nic, czyli próżnia nie istnieje.
Zestawiając rozumowanie    Parmenidesa ze szczególną teorią względności Einsteina, można dostrzec analogię między energią całkowitą materii E=mc2, a bytem określonym przez Parmenidesa. Można również dostrzec analogię między bytem Parmenidesa, a energią wyższą (HARE) w doktrynie filozoficznej Hindusów, którzy twierdzą, że świat, który widzimy i w którym żyjemy rzeczywiście istnieje, ale byłoby ułudą wierzyć, że jest on jedyną rzeczywistością. Według nich jedyną rzeczywistością jest energia wyższa, a to co widzimy jest tylko jedną z nieskończenie możliwych form jej przejawiania się (energia niższa)
Trzeba tu przytoczyć ideę splątania wynikającą z zasady wykluczania, sformułowanej w 1925 r. przez Volfganga Pauliego. Pewne pary subatomowych cząsteczek wiedzą o sobie nawzajem nawet gdy są oddalone na dowolnie duże odległości. Cząsteczki posiadają pewną cechę zwaną spinem. Zgodnie z teorią kwantową w momencie, gdy mierzy się spin jednej cząsteczki z takiej pary, spin drugiej z nich natychmiast staje się całkowicie określony i przeciwny do spinu pierwszej, niezależnie od tego, jak daleko od siebie cząsteczki te znajdują się. Zjawisko to zostało potwierdzone w wielu eksperymentach, między innymi w 1997 r. fizycy z uniwersytetu w Genewie posyłali fotony na siedem mil w przeciwnych kierunkach i zademonstrowali, że zarejestrowanie jednego z nich powoduje natychmiastową reakcję u drugiego. Naukowcom nie pozostało nic innego w takiej sytuacji jak stwierdzić, że szybkość światła nie jest prędkością graniczną. Odkrycie i udowodnienie, że jedna cząstka może w sposób natychmiastowy oddziaływać na drugą, odległą o tryliony kilometrów, było sprzeczne ze szczególną teorią względności, bowiem nic nie może przekraczać prędkości światła. Jeśli jednak potraktujemy szerzej szczególną teorię względności i nie zatrzymamy się na granicy prędkości światła, lecz przejdziemy w sferę wynikową wzoru E=mc2, to znaczy poza graniczną prędkość światła i znajdziemy się w świecie energii całkowitej materii, wolnej od czasu i przestrzeni, w której nie ma miejsca na pojęcie prędkości, to wówczas może okazać się, że informacje między parą subcząsteczek nie muszą pokonywać żadnej odległości i przekazywane są nie w świecie czasu i przestrzeni, lecz w świecie energii całkowitej materii, która jako byt u Parmenidesa jest jednolita, ciągła i niepodzielna, ta sama w każdym punkcie kosmosu i chodzi tu o szybkość zachodzenia zjawisk, a nie o szybkość ruchu, a także dowodzi, że Kosmos jest jednością. Można tu przytoczyć wypowiedź Maxa Plancka na temat właściwości materii: „Jestem fizykiem, a więc człowiekiem służącym całe życie nauce ścisłej, zajmującym się badaniami materii, nie można więc uznać mnie za marzyciela. A po zakończeniu moich badań atomu powiem tyle: „Materia jako taka nie istnieje! Wszelka materia powstaje i trwa tylko za pośrednictwem siły (czyli energii), wprawiającej w drgania cząsteczki atomowe i sprawiającej, że tworzą one najmniejszy układ słoneczny atomu. Ponieważ jednak nie ma siły ani inteligentnej, ani wiecznej jako takiej, to musimy przyjąć, że za siłą tą stoi świadomy, inteligentny duch. Duch ten jest przyczyną wszelkiej materii”. Max Planck doszedł, w drodze naukowych doświadczeń, do poglądu wyrażonego przez starożytnych myślicieli, którzy wywnioskowali to bez badań właściwości materii. A swoją drogą warto byłoby poważnie zbadać skąd o tym wiedzieli Indianie - „Wielki Duch Manitu.”

 VIII.   

Nie można umniejszać roli badań laboratoryjnych, doświadczalnych i obserwacyjnych materii. Dają one jednak pewność jej poznania, przynajmniej w obszarze znanych nam praw fizyki. Ale bez włączenia i uznania wyższości rozumu nad wynikami badań laboratoryjnych materii nie zdołamy przeniknąć jej istoty, która jak na razie, jest poza obszarem badań doświadczalnych. W końcu rozum, zdolność inteligentnego myślenia, jest cechą Kosmosu, którego jesteśmy częścią. Kosmos nie ma tajemnic przed sobą. Szukajmy więc wiedzy o istocie materii nie tylko w atomach, ale także, a na obecnym poziomie badań laboratoryjnych przede wszystkim, w funkcji Kosmosu przejawiającej się w rozumie i jego zdolności logicznego myślenia. Byłby to powrót do metod poznawczych stosowanych przez starożytnych, ale  obecnie na znacznie wyższym poziomie wiedzy udokumentowanej badaniami. Krótko mówiąc droga do poznania materii i tajemnicy życia nie powinna być jednostronna, ograniczona wyłącznie do badań doświadczalnych, tym bardziej, że wiemy już, iż im głębiej wchodzi się w strukturę materii tym większe obszary nie poddają się badaniom laboratoryjnym. Np. elektron, jak na razie, jest tajemnicą wielką jak Kosmos. Gdybyśmy mogli odpowiedzieć chociaż na jedno pytanie – jaka siła wprowadza go w drgania o niewyobrażalnej częstotliwości 10 do dwudziestej trzeciej potęgi na sekundę.

IX.    

Może warto byłoby zastosować tutaj metodę, która sprawdziła się w badaniach położenia cząsteczki w określonym miejscu, w danym czasie. Zastosowanie czasu rzeczywistego w tych badaniach napotyka na trudności techniczne, bowiem w rzeczywistej czasoprzestrzeni współrzędne czasu i przestrzeni są rozbieżne, tzn. w każdym punkcie kierunki czasowe leżą wewnątrz stożka światła, a przestrzenne na zewnątrz. Trudność tę pokonano stosując czas urojony, którego współrzędne pokrywają się ze współrzędnymi przestrzeni. Znika wówczas różnica między czasem i przestrzenią. W ten sposób tworzy się czasoprzestrzeń (nazwaną euklidesową) z urojoną współrzędną czasową, dzięki której stało się możliwe ustalenie położenia cząsteczki w określonym miejscu w danym czasie, w rzeczywistej czasoprzestrzeni. Spróbujmy zastosować w badaniach materii podobną metodę, tylko z tą różnicą, że byłaby to urojona energia, której nie postrzegamy, a której logicznie brakuje nam w badaniach zarówno  mikro świata  jak i makro świata.  

X.    CZAS

Gdybyśmy żyli na elektronie atomu, to nasz rok równałby się jednemu obrotowi elektronu wokół jądra. Biorąc pod uwagę ruch wirowy (obrotowy) charakteryzujący cały kosmos (np. jeden obrót naszej galaktyki równa się ok. 200 mln. lat) to nasza Ziemia wirująca w tempie 200 mln. obrotów wokół słońca na jeden obrót galaktyki wygląda jak byśmy żyli na elektronie atomu.
Trudno byłoby oceniać cały Wszechświat obserwując go z elektronu atomu, a wobec mechanizmu całego Kosmosu,  w takiej sytuacji znajdujemy się.
Według teorii Einsteina wraz ze wzrostem prędkości czas zwalnia. Po przekroczeniu prędkości światła znika czas i tym samym przestrzeń. Według wyliczeń K.P. Staniukowicza  statek kosmiczny napędzany emisją światła może osiągnąć taką szybkość, że w czasie 65 lat jego podróży, na ziemi minie 4,5 mln. lat. Po 28 latach statek ten dotarłby do najbliższej galaktyki – Mgławicy Andromedy, odległej o 2.250.000 lat świetlnych. Świat nauki potwierdza prawdziwość tego wyliczenia, które każdy może sprawdzić posługując się tablicą logarytmiczną. Gdyby z tego statku kosmonauta mógł obserwować nasz układ słoneczny to musiałby widzieć ogromne przyśpieszenie obrotów planet wokół Słońca. A przecież wszystkie informacje z Kosmosu docierają do nas z szybkością światła, mierzoną zegarem słonecznym. Na przykładzie kosmonauty możemy stwierdzić, że odległości jakie pokonują informacje przychodzące do nas z Kosmosu nie są obliczane na podstawie czasu ich lotu i prędkości z jaką do nas docierają, lecz mierzone są według czasu wyznaczonego obrotami naszej planety wokół Słońca. Jeśli czas zwalnia w funkcji przyrostu prędkości, to musi również mieć to ścisłą zależność z przestrzenią. Wraz z zanikiem czasu, zanika przestrzeń. Wszystko wskazuje na to, że dla statku przestrzeń kurczy się, skoro w czasie 28 lat swojego lotu może pokonać przestrzeń 2.250.000 lat świetlnych. Czy światło rzeczywiście pokonuje przestrzeń statycznie niezmienną, skoro osiąga prędkość  graniczną dla parametru czasu? Czy przestrzeń, tak jak czas, zmienia się w funkcji przyrostu prędkości? Logiczne wydaje się, że parametry czasu i przestrzeni zmieniają się w funkcji ruchu niezależnie od tego co osiąga daną prędkość. A więc nie ważne czy będzie to statek, czy światło. Gdyby w ciągu 28-śmioletniej podróży statek wysyłał, co rok, sygnał radiowy, to na Ziemi odbierano by go co 79.464 lata przez 2.250.000 lat. Gdyby w drodze powrotnej, trwającej również 28 lat, wysyłał co rok sygnał radiowy w kierunku Ziemi, to pierwszy sygnał powinien dotrzeć do Ziemi po 2.250.000 lat. Jeżeli statek podróżowałby z szybkością jednakową w obie strony, to powinien wrócić na Ziemię po 28 latach podróży. Wysyłane przez niego sygnały radiowe byłyby szybsze jedynie o różnicę szybkości światła w stosunku do szybkości statku i musiałyby dotrzeć do Ziemi przed statkiem. W każdym razie sygnały wysyłane ze statku nie mogłyby lecieć dłużej niż statek. A więc również dla światła i fal radiowych kurczy się przestrzeń i kurczy się czas. Wiadomość radiowa z Andromedy dotarłaby do Ziemi w czasie rzeczywistym, krótszym niż 28 lat. Na tym przykładzie można wnioskować, że czas rzeczywisty docierania do nas informacji z Kosmosu jest znikomy w porównaniu z czasem odmierzanym przez nasz Układ Słoneczny. Warto było by pokusić się o komputerowe uruchomienie zegara kosmicznego, w którym kółeczko naszego układu słonecznego wirowałoby z szybkością pozwalającą obserwować ruch największych kół całego mechanizmu zegara Kosmosu. Mogłoby się wówczas okazać, że cały Kosmos podlega powszechnemu we wszechświecie ruchowi wirowemu, w którym poszczególne „kółka” miałyby różne prędkości obrotowe i tym samym każde z nich odmierzałoby własny czas.
Czas to miara zdarzeń w stosunku do czegoś. Kosmos, zarówno jako skończony, osadzony w nicości byt, jak i nieskończony Wszechświat, nie ma odniesienia do czegoś, a więc nie istnieje dla niego czas. Jest bezczasowy. Oznacza to także, że nie istnieje dla niego ruch i przestrzeń. Jest nieruchomy i bez przestrzeni. Tym samym nie może się ani poszerzać, ani kurczyć. Tu, na Ziemi, mamy do czynienia jedynie z czasem lokalnym, na przykład, nasz czas mierzony jest obrotami Ziemi wokół Słońca. Ale jest to czas lokalny dla naszego Układu Słonecznego. Każdy inny układ, każde inne zjawisko, może mieć, jak wyżej wspomina się, swój inny upływ lokalnego czasu. Przykładem jest tu właśnie statek kosmiczny napędzany emisją światła. Nie można naszego czasu lokalnego stosować do pomiaru całej przestrzeni Wszechświata, bo może w niej być tyle różnych pomiarów ile lokalnych czasów i logiczne wydaje się, że w  każdym lokalnym czasie pomiar przestrzeni będzie inny. Nie dałoby się tych pomiarów zsumować, bo w każdym momencie mogą występować w Kosmosie biliony zmian w parametrach upływu czasu i tym samym w pomiarach przestrzeni. W takiej sytuacji  nasuwa się stwierdzenie, że czas i przestrzeń w Kosmosie, jako całości, są nie mierzalne ze względu na brak stałej ich parametrów wyjściowych. Jednocześnie oznacza to, że czas jest decydującym wymiarem (czwartym) o rozmiarach pozostałych trzech wymiarów przestrzeni.
Jak na razie, nie jesteśmy w stanie ani ocenić ani obliczyć czasu i tym samym przestrzeni we Wszechświecie. A więc nieoznaczoność dotyczy nie tylko elektronu, ale także czasu. Zresztą to właśnie za przyczyną nieoznaczoności czasu, elektron jest nie do uchwycenia. 

XI.  RUCH

 Naukowcy mrówczą pracą dostarczyli już dostatecznie dużo materiału empirycznego i teorii potwierdzonych matematycznie, żeby na ich podstawie można było wyprowadzać nowe ogólne teorie, w ramach których należałoby przyjąć nowe punkty widzenia w badaniach podstawowych wszechświata.
Spróbujmy zestawić jeden z aspektów przemyśleń na przestrzeni 2,5 tys. lat dotyczących ruchu. Zacznijmy od bytu Parmenidesa. Jedną z jego cech jest bezruch. Uczeń Parmenidesa, Zenon z Elei logicznie dowodził, że nasze pojęcie czasu i zmienności, ruchu i różnorodności jest jedynie iluzją. Swoje rozumowanie przedstawił w dwóch paradoksach.
1.      Paradoks dychotomii (dwudzielności) polega na tym, że przedmiot poruszający się do celu najpierw przebywa połowę drogi do celu, następnie połowę pozostałej drogi i tak w nieskończoność nie osiąga celu. Przy tym dotykając kolejno nieskończonej ilości punktów na tej drodze, w każdym z nich pozostaje w spoczynku, czyli nie porusza się.
2.      Drugi paradoks mówi o tym, że strzała wypuszczona z łuku w każdej z chwil nie porusza się, lecz spoczywa w przestrzeni – czyli spoczywa zawsze.  
Do dzisiaj nie przedstawiono dowodu zbijającego jego argumentację. Wywód Zenona jest logiczny i nie do podważenia. Trudność jego zrozumienia polega na tym, że obserwator przyjmuje umowny cel lotu strzały, a nie rzeczywisty. Niech będzie to np. jabłko na torze lotu strzały. Dla strzały cel jest jeden, a obserwator może wyznaczyć na jej drodze nieskończoną liczbę umownych celów. Dla niego może to być jabłko, ale nie dla strzały. Ona zawsze najpierw pokonuje połowę drogi, bo ta następna znowu dzieli się na pół. Jej zatrzymanie zatem musi zawsze nastąpić przy pokonywaniu pierwszej połowy ostatniego odcinka. Generalnie strzała pokonuje zawsze i jedynie pierwszą połowę kolejnego odcinka do celu. Oczywiście cel strzały może znajdować się w jakimś punkcie w jabłku. Ale strzała nigdy do niego nie dotrze.
Możemy przytoczyć tu współczesne nam zjawisko iluzji ruchu. Oglądany na ekranie kina wyścig bolidów to projekcja kolejnych obrazów utrwalonych w bezruchu na kliszy (ruch składa się z elementów bezruchu).
Człowiek żyje w świecie nieuświadomionej, naturalnej iluzji ruchu. Skoro żyjemy w takim iluzorycznym środowisku, to naturalną rzeczą jest zdolność człowieka do kojarzenia zaobserwowanych, często przypadkowo, zjawisk, ze skłonnością tworzenia, na swój użytek,. własnej iluzji ruchu, np. projekcję filmową. Te zdolności skojarzeń i skłonności wywodzą się z zakodowanych w człowieku przesłanek jego związku z naturą Wszechświata. Objawia się to dążeniem do przyswajania właściwości materii Kosmosu do swoich potrzeb.
Naukowcy weszli na tyle głęboko w materię, że jej badania znalazły się poza iluzorycznie postrzeganą przez nas rzeczywistością. Współczesne badania cząstek elementarnych materii w pewnych aspektach potwierdzają bezruch wszechświata. Np. próba ustalenia położenia elektronu w danym czasie na orbicie wokół jądra atomu napotykała na problem uchwycenia takiego momentu ponieważ, jak to określali badacze, elektron w każdym miejscu jest i nie jest jednocześnie. Dzieje się tak ponieważ parametry czasowe mieszczą się w stożku światła , a parametry przestrzenne na zewnątrz stożka światła, w związku z czym nie zachodzi między nimi korelacja. Są rozbieżne. Wzór na szybkość światła jest tożsamy z równaniem powierzchni stożka. Wg Vikipedii „wszystkie linie świata światła wysłanego z jednego punktu w jednej chwili spełniają równanie, które odpowiada równaniu powierzchni stożka, którego osią jest oś czasu”. Dlatego roboczo, granice szybkości światła nazywamy stożkiem światła. Logiczne jest, że jeśli przekroczymy szybkość światła i wyjdziemy tym samym  poza stożek światła, to poza nim nie będzie istniał czas. A droga pokonywana w czasie jest przestrzenią, przynajmniej w pojęciach naukowych. Ale przestrzeń nie może zaistnieć w stożku światła, a czas poza nim, ponieważ poza nim nie ma już czasu, a w stożku światła nie ma przestrzeni. Nic dziwnego, że naukowcom nie udało się ustalić położenia elektronu na orbicie atomu w danym czasie i miejscu. Mogli obliczyć czas, ale wtedy nie znali miejsca znajdowania się elektronu, albo miejsce jego znajdowania się, ale wtedy nie znali czasu w jakim tam znalazł  się. Prosty, a jednoczenie godny podziwu wybieg stworzenia urojonej euklidesowej rzeczywistości (opisane to zostało wyżej w tym tekście), pozwolił przyłapać elektron, chociaż sprytnie tego unikał. Ale jednocześnie dowodzi to, że natury rzeczywistego świata nie znamy. Dowodzi też, że ruch jako taki nie istnieje. Postrzegamy go jedynie w świecie urojonym, w sztucznie stworzonej czasoprzestrzeni euklidesowej. Heisenberg dokonując pomiaru pędu i miejsca znajdowania się elektronu stwierdził: „trajektoria istnieje tylko, gdy ją obserwujemy.” Oznacza to, że ruch i przestrzeń istnieje tylko w naszych zmysłach. Można podejrzewać, że żyjemy w świecie wirtualnym.
Wróćmy do elektronu, który podlega naukowo stwierdzonym drganiom 10 do dwudziestej trzeciej potęgi na sekundę i jak stwierdzili naukowcy jest i nie jest jednocześnie  w danym miejscu i w danym czasie. Zestawmy to z polem Higgs’a wypełniającym cały wszechświat i uznanym przez świat nauki. Wprowadzono nawet do modelu standardowego bozon Higgs’a, którego zadaniem jest nadawanie masy hadronom i leptonom, czyli materii jako takiej w ogóle. Pole Higgs’a od czasów starożytnych różnie było nazywane, ale przypisywane były mu te same cechy. Porównajmy to pole do bytu Parmenidesa. A więc wypełnia i przenika cały wszechświat, jest ciągłe, niepodzielne, nieruchome, to samo w każdym punkcie Wszechświata. Naukowcy intuicyjnie przyznają mu zdolność nadawania masy cząsteczkom podstawowym. Ponieważ przenika całą materię wszechświata i nadaje jej masę, to pozostałoby jeszcze przyznać temu polu zdolność determinowania materii we wszystkich jej przejawach. Przyjmując pole Higgs’a w tej roli możemy wyeliminować ruch w naukowych badaniach Wszechświata. Empiryczne badania położenia elektronu w danym czasie skwitowane było, że jest on i nie jest jednocześnie w dany miejscu, w danym czasie. W tym stwierdzeniu może być zawarta rzeczywista natura materii. Może oznaczać to, że rzeczywiście tak się to dzieje, tzn. elektron nie krąży lecz staje się w każdym miejscu na orbicie ustalonej wokół jądra atomu. Oznaczałoby to, że elektron nie poddany jest ruchowi lecz w każdym miejscu, w którym pojawia się stoi. Byłoby to niejako falowe pojawianie się i znikanie cząsteczek pozostających w bezruchu, a nie ich drganie. Byłoby to również wyjaśnienie drugiego paradoksu Zenona z Elei, dot. lotu strzały, która w każdej z chwil nie porusza się, lecz spoczywa w przestrzeni, czyli spoczywa zawsze. Biorąc pod uwagę powyższe przemyślenia i doświadczenia naukowców można konkludować, że postrzegany przez nas ruch składa się z elementów bezruchu, jawiący się w różnych miejscach z częstotliwością nie postrzeganą przez nas. Wszechświat byłby wówczas jednością, w której nie ma miejsca na ruch, czas i przestrzeń. Wtedy pary subatomowych cząsteczek o określonych spinach mogą reagować jednocześnie wzajemnie na siebie niezależnie od odległości. Również pozorne rozchodzenie się lub kurczenie Wszechświata może występować jedynie w granicach szybkości światła. Zależałoby to jedynie od częstotliwości pojawiania się i znikania cząsteczek materii. Podobnie jak w filmie, im większa ilość obrazów pojawia się i znika w określonym czasie, tym ruch jest wolniejszy i odwrotnie im mniej obrazów pojawia się i znika tym pozorny ruch jest szybszy. Generalnie można stwierdzić, że byt Parmenidesa jest bezczasowy, a przejawianie się bytu w materii, w naszym postrzeganiu zachodzi w urojonym czasie i tym samym w urojonej przestrzeni.
 Skoro materia nie może podlegać ruchowi, a jedynie pojawiać się i znikać w czasoprzestrzeni, tzn. przechodzić w naszym pojęciu z niebytu do bytu i odwrotnie, z ogromną częstotliwością, zachowując przy tym konkretną formę jej integracji, to będąc w danym momencie w niebycie, bez przestrzeni i czasu, może pojawić się w dowolnym miejscu w czasoprzestrzeni. Stabilność występowania materii może polegać na tym, że pojawianie się i znikanie subatomowych cząsteczek pierwiastka nie następuje jednocześnie. Może to być przyczyną zachowania konkretnych form występowania materii w konkretnym miejscu. Naukowcy uznają jednak, że materia może ulec dezintegracji, a to znaczyłoby, że wszystkie cząsteczki danej materii zniknęły by jednocześnie i nie pojawiłyby się już w tej samej formie, w tym samym czasie i w tym samym miejscu. Fizycy przy pomocy akceleratorów doświadczalnie uchwycili w detektorach moment krótkotrwałego pojawiania się z nicości subatomowych cząsteczek, których czas istnienie trwa zaledwie 10 do minus dwudziestej czwartej potęgi sekundy, a bardziej stabilnych 10 do minus siódmej potęgi sekundy. Pozostaje tylko uznać i doświadczalnie potwierdzić, że pozostała materia podlegająca prawom fizycznym nie znika trwale po tak krótkim istnieniu, lecz podlega ciągłemu pojawianiu się i znikaniu z, jak na razie, niewykrywalną częstotliwością. Cząsteczka która istniała zaledwie 10 do minus dwudziestej czwartej potęgi sekundy mogła w tym czasie pojawiać się i znikać , jeśli częstotliwość tego zjawiska zachodziłaby w okresach krótszych niż 10 do minus dwudziestej czwartej sekundy. W każdym razie istnienie cząsteczki 10 do minus siódmej potęgi sekundy wskazuje na to, że jakiś czas podlegała znikaniu i pojawianiu się.
Wydaje się, że naukowcy odkryli już, że świat jest nieruchomy, nie mają tylko odwagi zdefiniować tego. Nie musiałoby to wcale rujnować ich dotychczasowego dorobku, tak jak uznanie i stosowanie w lotach kosmicznych geometrii Łobaczewskiego nie rujnuje geometrii euklidesowej. Odkryte przez ludzi prawa fizyczne obowiązywałyby nadal tak jak obowiązuje nadal wymyślona geometria euklidesowa.

XII.  PRZESTRZEŃ

Jak już wcześniej tu wspomniano cząsteczki pojawiają się i znikają w sposób statystycznie uporządkowany, co m.in. zapewnia nam życie i stosowną do niego infrastrukturę. Wygląda to tak, jakby proces pojawiania się cząsteczek był sterowany elektronicznie. Przecież człowiek nie stworzył elektroniki. Odkrył tylko możliwość takiego zachowania się energii, jaką jest materia i z pewnością jest to tylko przedproże jej możliwości, w porównaniu chociażby z procesem myślenia człowieka, który, jak wszystko na to wskazuje, uporządkował jedynie elektroniczną naturę materii w pożądane dla siebie zasady działania, wymuszone siłą dodatkowej energii wprowadzonej do wyodrębnionych systemów. Nie mniej, nasz mózg jest jak na razie najdoskonalszym elektronicznym, lub jak kto woli, bioelektronicznym, komputerem sterującym wszystkimi procesami i funkcjami całego organizmu i nie jest on zaprojektowany i zbudowany przez ludzi. Więc dlaczego elektronika miałaby dotyczyć tylko budowy i funkcjonowania jedynie naszego mózgu i wyodrębnionych przez człowieka systemów, a nie funkcjonowania całej materii we Wszechświecie. Pojawianie się i znikanie cząstek elementarnych materii musi być sterowane elektronicznie. Inaczej chaos byłby nie do opisania. Przechodzenie cząstek materii (energii) z bytu bez czasu i przestrzeni, w nasz świat, z zachowaniem idealnego porządku  miejsca i czasu oraz ciągłością zachowania procesów fizycznych i chemicznych nie może być chaotyczne. Wbrew pozorom nie ma w świecie materii przypadkowości ani chaosu. Inaczej nie mogłoby to ich pojawianie się przechodzić w podległość tak sztywnych praw fizyki, jak to w rzeczywistości dzieje się. Przy czym nie ma tu ostrej granicy przechodzenia cząstek materii (energii) ze sfery nie podlegającej prawom fizycznym do sfery sztywnych praw fizyki. Ich pojedyncze występowanie cechuje nieoznaczoność, na co zwrócił uwagę Werner Heisenberg, stwierdzając, iż „fizyka klasyczna w mikroświecie przestaje obowiązywać.” Ich podległość prawom fizyki następuje dopiero gdy są zorganizowane w atomy. Działa to jak młyn. Trudno przewidzieć, które ziarno zostanie zmielone w danym czasie, ale w końcu wszystkie ziarna zostaną zmienione w mąkę. Można i tu dopatrzeć się przypadkowości i chaosu, ale w rzeczywistości go nie ma. Program zmielenia ziarna w mąkę zostanie zrealizowany nie przypadkowo. W końcu my jesteśmy przykładem, jako część Kosmosu, że potrafimy działać celowo i nawet precyzyjnie, chociaż jak na razie niczego nie stworzyliśmy, tylko odkrywamy możliwości tam, gdzie się nam to uda, ale ciągle nie potrafimy odkryć samych siebie. Spróbujmy od tego zacząć od nowa, abyśmy ciągle nie wypatrywali znaku dymnego jak ten Indianin, podczas gdy nad jego głową krzyżują się miliardy elektronicznych znaków informacyjnych, o których nie ma pojęcia. W nauce świat postrzegany jest mechanicznie, nawet dziedzina sięgająca najgłębiej w materię zwana jest „mechaniką kwantową”. Nic w tym dziwnego, świat jawi się mechanicznie, jak w zegarku, począwszy od wirującego kółka atomu, a kończąc na mechanicznym tworzeniu się gwiazd. Ale tak wygląda świat z odwrotnej, zewnętrznej, strony. Nauka błądzi po powierzchni zjawisk, które w zakresie naszego pojmowania zachodzą według zdefiniowanych praw fizyki. Zwrócił na to uwagę Teilhard de Chardin: „Wierzę w naukę. Ale czy choć raz dotąd zadała sobie trud, by spojrzeć na świat inaczej niż od odwrotnej strony rzeczy.” Wymownym przykładem może tu być szczególna teoria względności Einsteina, wyrażona równaniem matematycznym, wyprowadzonym od odwrotnej strony, czyli do tyłu: „m” masa jest formą końcową Kosmosu, a w równaniu jest wielkością wyjściową, pomnożoną przez szybkość światła „C” do kwadratu. W wyniku tego wstecznie skonstruowanego równania, masa wraca do swojej pierwotnej postaci, czyli staje się czystą energią, z której powstała materia. Człowiek albo utracił wiedzę, albo dostęp do niej jest zakodowany w jego mózgu, podobnie jak są zakodowane dostępy do strzeżonych programów komputerowych. Na szczęście mamy „hakerów”, którzy włamują się do tej zakodowanej wiedzy tylną furtką. To znaczy docierają do programów, zaczynając dociekania od gotowej struktury, aż do programu, według którego zostały skonstruowane. Przykładem może tu być badanie organizmów żywych, aż do kodu DNA. Trzeba jednak przyznać, że jesteśmy skazani na badanie otaczającej nas rzeczywistości, od powierzchni zjawisk. Wraz z głębszym poznawaniem natury materii budujemy równocześnie infrastrukturę techniczną i naukową niezbędną do coraz głębszych badań i poznania istoty świata, którego jesteśmy częścią. Ale obecnie mamy już wystarczającą wiedzę, by nie traktować otaczającej nas rzeczywistości mechanicznie, wiemy już, że atomy nie łączą się haczykami i otworkami, jak wyobrażał to sobie Demokryt. Mamy przecież  zegarki elektroniczne i chociaż objawiają się nam ruchem wskazówek, to wiemy, że ruch ten inicjowany jest elektronicznie. Atom jest elektronicznie złożoną strukturą, powstaje elektronicznie według określonego programu. Kod DNA jest tego przykładem i dowodem. Struktura organizmów, tak jak struktura materii jest skonstruowana według programu elektronicznego. Człowiek na razie potrafi rozbijać materię i zderzać jej elementy. Dotychczas, ciągle jest to podstawowa metoda badań naukowych fizyki cząstek elementarnych. Ale na dzień dzisiejszy jest to zbyt prymitywny sposób (przypomina to trochę łupanie kamienia, tylko, że obecnie na poziomie naukowym). Wydaje się, że na obecnym poziomie wiedzy i doświadczeń nadeszła już chyba pora na zmianę podejścia do badań natury materii, z mechanicznego na elektroniczne. Otworzyłby się wówczas nowy, duży obszar badań naukowych.

XIII. CZASOPRZESTRZEŃ

Nie wiemy co to jest czasoprzestrzeń, nie wiemy co to jest materia, nie wiemy co to jest energia.
Spróbujmy jednak poskładać to co już wiemy. Wiemy, że foton nie ma masy (przynajmniej w nauce taki pogląd panuje). Wiemy, że foton leci w przestrzeni po prostej geofizycznej linii. Wiemy, że grawitacja Słońca powoduje zagięcie tej prostej geofizycznej linii lotu fotonu. Wiemy też, że foton nie może reagować na grawitację Słońca, bo nie ma masy. Nie wchodzi też w interakcję z przestrzenią, przez którą leci, nie oświetla tej przestrzeni, jest widoczne tylko źródło światła i jego odbicie od materii, którą oświetla. Skoro jednak linia lotu fotonu zostaje zakrzywiona przez masę Słońca, to pozostaje jedno logiczne wyjaśnienie, iż grawitacja Słońca zakrzywia ośrodek w którym foton porusza się. Oznacza to, że czasoprzestrzeń nie jest nicością, bo nicości nie można zakrzywić. Mało tego, jest monolitem bardziej spójnym niż stalowe szyny, skoro jej zakrzywienie zmusza fotony do zmiany toru lotu, mimo, że pędzą z maksymalną prędkością, jaka może zaistnieć w Kosmosie.
A więc czasoprzestrzeń jest spójnym, monolitycznym ośrodkiem, bez którego nie mogłyby lecieć nie tylko fotony, ale wszelkiego rodzaju fale, włącznie z radiowymi. Tory lotu tych fal mogą być zmieniane przez zakrzywienie czasoprzestrzeni, lub uwięzione w obszarze jej zwinięcia. Dopóki  będą fotonami będą krążyć po zwoju tej zwiniętej czasoprzestrzeni. Twierdzenie, że grawitacja czarnej dziury jest tak wielka, iż nawet fotony są przez nią pochłaniane przeczy poglądowi, że fotony nie maja masy. Nawet największa grawitacja nie mogłaby przyciągnąć czegokolwiek bez masy.
Wiemy także, iż czasoprzestrzeń kurczy się dla obiektu materialnego, w funkcji wzrostu jego prędkości, a gdy przekroczy prędkości „C”, czasoprzestrzeń znika dla niego a sam także staje się energią bez czasu i przestrzeni.
Może to oznaczać jedynie, że w miarę zbliżania się do granicznej prędkości światła, skraca się strzałka czasu i tym samym rozmiar przestrzeni. W tym procesie musi również zmieniać się postać materii. Cząsteczka nie mogłaby przeskoczyć, w sposób magiczny, z postaci korpuskularnej w postać niepostrzegalnej energii całkowitej, tzn. w E=mc2.
Tak jak zmienia się czas i przestrzeń w miarę przyrostu pędu, tak siłą rzeczy musi zmieniać się postać cząsteczki z korpuskularnej w falową, bez masy. Pozbywa się fizycznej właściwości masy, zwiększając wielkość energii, do momentu, w którym staje się bezpostaciową energią całkowitą Wszechświata, bez czasu, bez przestrzeni i bez ruchu.  
 Pojęcie czasoprzestrzeni występuje jedynie w granicach stożka światła w świecie materii.

XIV. MASA

W pojęciach naukowych, fotony nie mają masy. Skąd wziął się, w takim razie, pomysł statku kosmicznego, napędzanego emisją światła. Wychodzi na to, że Słońce emitując światło (fotony) nie uszczupla swojej masy. Z drugiej strony twierdzi się, że masa Słońca przekształcana jest w energię fotonu. W takim razie obowiązująca interpretacja wzoru E=mc2 jest błędna, tzn. błędne jest twierdzenie, że cząstka posiadająca masę nigdy nie osiągnie prędkości światła, ponieważ zanim jej prędkość osiągnie wartość C, masa tej cząstki będzie nieskończona. Nieskończoność masy takiej cząstki musi być większa niż masa całego Wszechświata. Inaczej nie byłaby nieskończona. Oznacza to, że nie ma takiej energii, która byłaby zdolna do rozpędzenia całego Wszechświata do prędkości C. Można powiedzieć, że jest to rozumowanie absurdalne, abstrakcyjne, nie mające miejsca w rzeczywistości. Dlatego we wzorze na energię całkowitą materii E= mc2 przyjmuje się zerową wartość masy (m=0). Jedynym logicznym rozwiązaniem, w takiej sytuacji, jest przyjęcie, że przy określonej wartości pędu, każda materia przyjmuje postać falową, która z definicji jest pozbawiona masy (m=0). Z doświadczenia wiemy, że próba wykrycia takiej falowej postaci materii, kończy się jej powrotem do cząstki posiadające masę. Przykładem tu jest doświadczenie z elektronem, przeprowadzone przez Johna Weelera . Prawdopodobnie każda próba uchwycenia falowej  postaci cząstki zmniejsza wartość jej pędu do poziomu, w którym nie może już być falą pozbawioną masy.
Warto tu zastanowić się nad jeszcze jednym problemem wynikającym ze wzoru E=mc2. Chodzi o to, że istota tego wzoru wyklucza istnienie naukowego Wszechświata, narodzonego w Wielkim Wybuchu. Wzór E=mc2, matematycznie dowodzi, że żadna materia nie może osiągnąć prędkości światła, bo zanim osiągnęłaby tę prędkość, jej masa byłaby wielkością nieskończoną. Zachodzi pytanie jak może zaistnieć pojęcie nieskończoności masy, w skończonym Wszechświecie. Przy czym cząsteczka, np. proton wodoru, przy osiągnięciu 90% prędkości światła, zaledwie podwoiła by swoją masę (miałaby wówczas masę protonu helu). Dopiero przy granicznej prędkości światła masa gwałtownie rośnie. Jakie następstwa zachodziłyby, gdyby proton wodoru osiągnął 30% masy Wszechświata, narodzonego z W.W. Pewnie zacząłby przyciągać najbliższe miliony galaktyk i przy tak powiększającej się masie, jego grawitacja rosłaby gwałtownie, a w następstwie czego, sięgałaby w najdalsze obszary Wszechświata, bez potrzeby osiągania prędkości światła. Wszechświat skurczyłby się do rozmiarów protonu wodoru, którego masa ciągle nie osiągnęłaby nieskończoności. Co dalej działoby się z naszym Wszechświatem?, Tego nie możemy już określić teorią wzoru E=mc2. Jak wyglądałoby to, gdyby Wszechświat był nieskończony. Pewnie proton wodoru, który osiągnąłby masę wielkości wystarczającej do przyciągania najbliższych milionów galaktyk, rozpocząłby proces, który trwałby w nieskończoność. Pozostał by jeszcze problem czy mogą współistnieć dwie nieskończone masy, tzn. nieskończony wszechświat nigdy nie wyczerpał by się, a równie nieskończona masa tworzyła by się z protonu wodoru poddanemu prędkości światła.
Chyba, że szczególna teoria względności jest jedynie matematyczną sztuczką. 

XV.

Przejdźmy do inteligentnych kamer (jakimi mogą być ludzie). Doświadczalnie zaobserwowano, że wykrycie (uchwycenie w detektorze) cząsteczki n.p. jednej z pary o tym samym spinie, powoduje natychmiastową reakcję u drugiej z tej pary, niezależnie od odległości. Doświadczalnie stwierdzono również, że cząsteczka (w tym przypadku elektron) może przyjąć postać falową, lecz przy próbie podglądu tej metamorfozy, natychmiast przyjmuje postać korpuskularną. John Weeler powtórzył eksperyment żyjącego w XVIII w. angielskiego egiptologa Thomasa Younga, który przepuszczając punktowe światło  przez dwie szczeliny w ekranie uzyskał obraz  za szczelinami, na drugim ekranie, potwierdzający falowy charakter fotonów (nie były to dwa pasma światła lecz seria jasnych i ciemnych pasm). Weeler zastosował drugi ekran żaluzjowy i przez szczeliny pierwszego ekranu przepuścił elektron, a nie foton. Okazało się, że na drugim ekranie przy zamkniętych żaluzjach elektron zachował się jak fala, a po ich otwarciu i próbie zaobserwowania tego zjawiska w ustawionych za tym ekranem mikroskopach elektron natychmiast przyjął postać korpuskularną.
Zachodzi pytanie, jak przenosi się fakt obserwacji subcząsteczek materii przez człowieka na ich zachowanie i postać. Wygląda to tak, jakby poza naszą świadomością, nasz ogląd był wykorzystywany do zachowań i przyjmowania postaci (korpuskularnej lub falowej) na poziomie elementarnym.
Jeśli przyjmiemy, że cząsteczki znikają i pojawiają się a nie podlegają ruchowi, to metamorfoza ich postaci może zachodzić w fazie zniknięcia, w naszym rozumieniu w niebycie, który obecnie nazywamy polem Higgs’a, a jeśli to pole w modelu standardowym nadaje masę cząsteczkom materii to równie dobrze może nadać im, w każdym momencie, postać falową. Może też okazać się, że cała materia ma postać falową, a tylko w określonych warunkach fizycznych przyjmuje postać korpuskularną.
Eksperyment ten miał dowodzić, że zaobserwowanie przez człowieka cząsteczki decyduje o jej postaci wstecz w czasie (fala lub cząstka).Na tej podstawie Weeler wyprowadził teorię, że nasze obserwacje materii mogą powodować zmiany jej postaci i zachowań nawet miliardy lat wstecz. Zmiany zachodzące w materii wskutek naszych obserwacji, przeniesione miliardy lat wstecz miałyby dostroić Wszechświat do pojawienia się i utrzymania życia. Oczywiście teorii tej nie można wykluczyć. Ale jeśli byśmy uznali, że cząstki (czy fale) pojawiają się i znikają, to okazałoby się, że przepuszczony przez szczeliny elektron pojawiałby się i znikał na drodze od punktu wyjścia poprzez szczeliny do ekranu w postaci falowej, a w momencie jego wykrycia za otwartymi żaluzjami ekranu pojawia się w postaci korpuskularnej. A więc nie zachodziłaby tu konieczność wstecznego wyboru bycia falą lub cząstką przez elektron, lecz jego bieżąca metamorfoza, wywołana próbą identyfikacji, która zakłóca jej dotychczasowy stan. Dlatego obserwacja cząsteczki przez człowieka powoduje jej natychmiastową zmianę. Nie znajdziemy tu innego wyjaśnienia. Oznaczałoby to także, iż materia nie pokonuje przestrzeni (dla niej ona nie istnieje), jest to tylko elektroniczna projekcja bezpostaciowej i nieruchomej energii „E”, w formy postrzeganych przez nas kwantów energii (materii),  przestrzennie uporządkowanych, według odkrytych przez człowieka praw fizyki, w granicach prędkości światła, w których występuje iluzja pozornego ruchu, pozostającej w bezruchu energii całkowitej „E”. 
Einstein genialnie odkrył istotę istnienia materii w granicach stożka światła. Określił nawet jej występowanie poza prędkością światła w postaci energii całkowitej materii E = mc2.
Według tej teorii materia istnieje (przejawia się) w czasie i przestrzeni w granicach prędkości światła. W tej postaci podlega prawom fizycznym. Poza tą prędkością nie ma materii, jest tylko energia bez czasu i bez przestrzeni, tym samym jest nieruchoma i nieskończona.
Można zatem stwierdzić, że energia całkowita (E), świadomość, intelekt i materia są tożsame, (wyraził to Max Planck w wyżej przytoczonym jego poglądzie: „materia powstaje i trwa za pośrednictwem świadomej, inteligentnej siły”, tylko inaczej przejawiają się w naszym postrzeganiu. A właściwie, w zasięgu naszego postrzegania jest tylko projekcja energii całkowitej w postaci świadomości, intelektu i materii. Nasz samodzielny udział, chociaż, jak na razie niewielki, w tej projekcji jest niezwykłym wyróżnieniem, dającym nadzieję na osiągnięcie szerszego dostępu do niej w przyszłości. Równałoby się to nieograniczonemu, bezpośredniemu dostępowi do energii i jej przetwarzania w dowolne formy. Na razie udział człowieka polega na tym, iż potrafi wydzielić i przenieść energię z jej naturalnego rozłożenia w przyrodzie, do obwodów w przygotowanych przez siebie urządzeniach, osiągając pożądany skutek, dzięki zasileniu ich tą przeniesioną energią.

XVI.

Zachodzi kolejne pytanie, czy do takiej natury wszechświata potrzebny był Wielki Wybuch?Naukowe istnienie Wszechświata wymaga od początku i zawsze przyjęcia danych teoretycznych bez dowodu.Jeśli pośrednim dowodem Wielkiego Wybuchu ma być przesuwanie się widma światła galaktyk ku czerwieni w funkcji odległości, to jest to mocno naciągany dowód niegodny naukowego podejścia, ponieważ został przyjęty wyłącznie w  aspekcie efektu Dopplera.Podstawą wyprowadzenia teorii W.W. było odkrycie przez amerykańskiego astronoma Edwina Powella Hubble’a zjawiska przesunięcia widma światła ku czerwieni w funkcji odległości. Wyprowadzono nawet stałą Hubble’a przyrostu prędkości oddalania się galaktyk, wynoszącą 75km/(sMPC), czyli przyspieszenia o 75 km/sek. na każde 3mln. 200 tys. lat świetlnych. Przy czym same galaktyki nie podlegają temu rozszerzaniu się, dotyczy to tylko przestrzeni między galaktykami, co już dzieli wszechświat na dwie jego natury. Sam Hubble twierdził, że przesuwanie się widma światła dalszych galaktyk ku czerwieni nie musi być wywołane ich wzajemnym oddalaniem się.
Zadziwiające jest, że naukowcy, z jednej strony, widząc jak codziennie światło naszego słońca w czasie wschodów i zachodów staje się czerwone tak dalece, że można patrzeć na nie gołym okiem, co wywołane jest przechodzeniem jego światła przez cieniuteńką warstewkę atmosfery ziemskiej, zaś z drugiej strony przyjmują, że światło galaktyk dociera do nas z odległości miliardów lat świetlnych przez idealnie czystą i pustą przestrzeń. A nawet gdyby tak było, to muszą zakładać także, że na tych ogromnych przestrzeniach światło biegnie bez zakłóceń. A przecież fotony pokonując tak ogromne przestrzenie mogą natrafiać na wiele przeszkód, nie tylko gazów i zanieczyszczeń, ale także mogą przechodzić przez pola energii pochłaniające część fotonów.
Nie da się tu też zastosować efektu Dopplera ponieważ:
1/ Światło ma prędkość stałą „C” i dlatego nie można dodać do jego prędkości (ani odjąć)
    prędkości obiektu, z którego emitowane jest światło.                                                                
2/ Nie ma znaczenia czy gwiazda się do nas przybliża , czy oddala, dla widma emitowanego
    przez nią światła.  I w jednym i w drugim przypadku, światło leci do nas ze stałą
    szybkością.
3/ Widmo światła zależy od temperatury, ośrodka przez który przechodzi i rodzaju
    promieniowania , a nie od prędkości poruszania się obiektu, z którego jest wysyłane.
4/ Nie można porównywać fal dźwiękowych z falami światła.. Do prędkości ruchu fal
    dźwiękowych można dodać (lub odjąć) prędkość ruchu obiektu wysyłającego dźwięk,
    a do fal świetlnych nie, chyba, że nie jest to prawda, ale wtedy cała szczególna teoria
    względności bierze w łeb.
5/ Matematyczny wzór na udowodnienie podległości fal świetlnych efektowi Dopplera, na tej
    samej zasadzie co fal akustycznych, opracowany na bazie szczególnej teorii względności,
    nie potwierdza się w praktyce. Jedynym, teoretycznym dowodem ma być ucieczka galaktyk
    wg stałej Hubble’a.
    Nieporozumieniem też jest twierdzenie prof. Stephena Hawkinga, przedstawione na str. 21
    jego książki „Teoria wszystkiego”, iż radar pomiaru prędkości pojazdu działa na zasadzie
    zmiany częstotliwości fal radiowych w funkcji prędkości zbliżania się pojazdu poddanego
    pomiarowi. Czyli fale radiowe odbite od zbliżającego się pojazdu zachowują się jak fale
    akustyczne i ma tu zastosowanie efekt Dopplera. Chodzi tu o przyspieszenie częstotliwości
    odbijania się wiązki fal radiowych, w zależności od szybkości zbliżania się obiektu, do
    którego wysyłana jest w stałej jednostce czasu, stała liczba impulsów. Im szybciej pojazd
    skraca odległość do miejsca wysyłania impulsów, tym szybciej wracają ich odbicia.
    Gdyby zmieniała się częstotliwość fal radiowych w zależności od tak znikomych
    prędkości z jakimi poruszają się pojazdy, to niemożliwa byłaby łączność radiowa i
    telewizyjna z obiektami będącymi w ruchu, zwłaszcza ze statkami kosmicznymi i
    satelitami, których prędkość poruszania się jest nieporównywalnie większa. Na szczęście
    tak nie jest i jest to jeszcze jeden dowód, że długość fal świetlnych i radiowych nie zmienia
    się w funkcji prędkości ruchu obiektu emitującego te fale.      
 Natomiast stwierdzono ponad wszelką wątpliwość, że najbliższa od Drogi Mlecznej, odległa o ok. 2,25 mln lat świetlnych, Galaktyka Andromedy, zbliża się do naszej galaktyki z szybkością ok. 100 km/sek. i w dalekiej przyszłości zderzy się z nią. Takie zderzenia się galaktyk we Wszechświecie uznaje się za powszechnie występujące, przykładem może tu być galaktyka Wir. Jak to się ma do teorii inflacji, w której Galaktyki rozbiegają się na zasadzie nadmuchiwanego balona, tzn. z każdego punktu obserwacyjnego w Kosmosie wszystkie galaktyki uciekają od obserwatora? Coś tu nie zgadza się.  
Określenie „wielki wybuch” stworzył Fred Hoyle w 1952 r. pragnąc tym mianem zdyskredytować teorię rozszerzania się kosmosu poprzedzonego startem z nieskończenie małego punktu. Pojęcie to wprowadził do nauki George Gamow, a cała niespójną teorię W.W. połatał w dającą się uznać za naukową Alan Guth, wprowadzając do tej teorii wymyślone pole inflatonowe, które od momentu wybuchu przejęło na siebie wszystkie problemy powstawania i rozwoju wszechświata oraz dalszego czuwania nad jego istnieniem w teorii W.W. Teoria powstania wszechświata z samego wybuchu okazała się klapą, dlatego funkcję tę Alan Guth powierzył polu inflatonowemu, a jego zdolności działania określone zostały teorią inflacji. A więc można powiedzieć, że skoro W.W. jako taki nijak nie mógł sprostać wymogom powstania w jego wyniku  Kosmosu, to trzeba było wymyślić boga o imieniu pole inflatonowe. Temu polu przypisuje się większe możliwości czynienia cudów, niż przypisano jakiemukolwiek innemu bogu. Ponadto opis tych cudów jest bardzo szczegółowy, jakby stworzony przez naocznego świadka. Nie wiadomo skąd to pole się wzięło . Można mniemać, że zawsze było i tylko czekało na wielki wybuch żeby zadziałać i stworzyć Kosmos. Ale to byłoby sprzeczne z teorią W.W., bo stwierdza się w niej, że przed W.W. nie było nic. Wyżej, w temacie czas, wspomniano, że poszczególne obiekty Kosmosu mają wzajemne do siebie odniesienia, w związku z czym ich istnienie zachodzi w czasie, tzn. pojawianie się, trwanie i znikanie ich konkretnej postaci. Człowiek jest tego najlepszym przykładem. Kosmos jako całość nie ma odniesienia do czegoś, a więc, żeby mógł istnieć i trwać w czasie, trzeba było wymyślić jakiś początek. Najbardziej spektakularny wydaje się wybuch. Mamy początek, który rodzi konieczność trwania i zakończenia, bo coś, co ma początek nie może trwać nieskończenie. Tym samym Wielki Wybuch wyklucza nieskończoność Wszechświata. Siłą rzeczy musi powstać z niczego i zakończyć się nicością. Jeśli miałby znowu powstać, to musiałaby znowu ta nicość wybuchnąć. W równaniu matematycznym wyglądałoby to następująco:
                                      0 = Wszechświat = 0,
Po uproszczeniu i zredukowaniu tego równania, przyjęłoby ono postać:
                                      0 = 0 = 0
Czyli w teorii W.W. wyrażonej matematycznie nie ma miejsca na Wszechświat.
 Taki spektakl wymusza na zwolennikach teorii W.W. obowiązek naukowego zdefiniowania  nicości, która może wybuchnąć Wszechświatem (i nie wystarczy tu zamiana słowa cud na słowo osobliwość). Bez tego teoria W.W. jest wysoce niekompletna i w związku z tym, niegodną miana naukowej. 
Naukowcy uznają teorię inflacji za stricte naukową, a z drugiej strony nie dopuszczają teologii do procesu tworzenia wszechświata. I nie chodzi tu o boskie jego tworzenie, lecz o celowe. Telos w j. greckim znaczy „koniec” lub „wynik”, który jest następstwem celowego działania. A więc chodziłoby tu o planowy rozwój Kosmosu i właśnie to dla naukowców jest niedopuszczalne. Z drugiej strony posługują się w naukowej teorii inflacji bogiem o imieniu pole inflatonowe, który w miarę odkrywania zjawisk i właściwości Kosmosu, nie wpisujących się w teorię W.W., bezzwłocznie w cudowny sposób załatwia problemy.
Przytoczmy tylko kilka przykładów:
Otóż gdyby wszechświat rozprzestrzeniał się wyłącznie wskutek wybuchu, to obecnie miałby mniej niż 3 mld. lat. Okazało się, że w naszej galaktyce znaleziono starsze obiekty, a przecież nasza galaktyka może być jedną z najmłodszych formacji. Pole inflatonowe natychmiast rozwiązało ten problem. Od momentu wybuchu podwajało wielkość tworzącego się wszechświata z szybkością, która nie wystarczyłaby światłu na pokonanie drogi o długości miliardy razy mniejszej niż średnica jądra atomu, tzn. każde podwojenie następowało w czasie 10 do minus 34 potęgi sekundy. Wielkość piłki golfowej wszechświat osiągnął w czasie Plancka, tzn. w 10 do minus 42 potęgi sekundy (precyzja imponująca ale jednocześnie zgubna dla wiarygodności tych naukowych osiągnięć). No ale dalej pole inflatonowe podwajało już nieco wolniej wielkość wszechświata, bo już tylko w odstępach czasu 10 do potęgi minus 34 sekundy. To podwajanie wielkości wszechświata trwało zaledwie 10 do minus 30 potęgi sekundy i w tym czasie z wielkości piłki golfowej Wszechświat osiągnął rozmiary co najmniej 100 miliardów lat świetlnych, z sugestią, że może to być nieporównywalnie więcej. Mamy tu problem, iż zgodnie ze szczególną teorią względności nic nie może przekroczyć prędkości światła. Bez obaw, szczególna teoria względności nadal obowiązuje, a to była tylko jednorazowa, niepowtarzalna osobliwość naukowa. Pojawił się nowy problem. Mianowicie tak błyskawicznie powstały Wszechświat byłby zupełnie pusty. Dla pola inflatonowego to żaden problem. Po prostu pole inflatonowe było niestabilne i rozpadło się po upływie 10 do minus 30 potęgi sekundy, co pozwoliło zmienić się temu polu w energię cieplną, ta zaś zgodnie z już obowiązującą teorią Einsteina E = mc2 zamieniła się w materię wypełniającą Wszechświat. W tej sytuacji Wszechświat został pozostawiony samemu sobie i dalej poszerzał się w zwalniającym tempie właściwym dla wybuchu. No ale w związku z odkryciem Hubble’a przyjęto, że rozszerzanie się wszechświata jest ekspansywne, a nie spowalniające. Nic prostszego, po prostu pole inflatonowe uaktywniło się, ale teraz już w sposób odpowiedni do stałej Hubble’a.
Pojawiały się nawet teorie, że rozszerzanie się Wszechświata zatrzymało się z niewiadomych powodów i niewiadomo na jak długo, ażeby dopasować jego wiek i rozmiary do wcześniejszych kalkulacji w teorii W.W., a potem znowu ruszyło.
Z teorii W.W. wynika, że wszechświat ma określone rozmiary, tzn. coś co się rozszerza musi mieć jakieś rozmiary i może się rozszerzać jedynie w „niczym”. Parmenides logicznie wywnioskował, że „nic” nie istnieje, bo coś nie może stykać się z niczym, a „coś” jednak istnieje.
Ciekawe jak długo to pole inflatonowe będzie utrzymywało teorię W.W. przy życiu i jakie  jeszcze będzie musiało spełniać życzenia jego zwolenników.
Byt Parmenidesa, a obecnie pole Higgs’a nie wymaga takiej teologii jak teoria W.W. (czytaj teoria inflacji).
Idea W.W. jest bardzo wygodną i nośną teorią do rozwijania najróżniejszych pomysłów i uprawiania nauki bez wielkiego wysiłku. Po prostu dopasowuje do tej teorii wszystko co mogłoby ją potwierdzić. Np. Jeszcze jednym dowodem potwierdzającym teorię W.W. ma być paradoks Olbersa. Stwierdził on, że gdyby Wszechświat był nieskończony, to bliższe i dalsze gwiazdy tworzyłyby w końcu dla obserwatora zwartą jasną ścianę, podobnie jak drzewa w lesie, bliższe i dalsze, wypełniają całe pole widzenia. A więc niebo w nocy powinno być jasne, a jest ciemne. Jakie wnioski z tego wyciągnęli naukowcy:
1. Świat nie jest nieograniczony i dlatego gwiazdy nie stanowią zwartej ściany.
2. Z powodu ucieczki galaktyk, te najdalsze widoczne są tylko w podczerwieni, a obserwator
    może widzieć tylko ciemne niebo.
3. Wnioski te są zgodne z teorią W.W. czyli dowodzą, że Kosmos wystrzelił z jakiegoś
bezwymiarowego punktu, ma ograniczone rozmiary i ciągle rozszerza się.
Po pierwsze las w paradoksie Olbersa jest kompletnie nieadekwatnym przykładem ze względu na nieporównywalnie bliskie odległości dzielące drzewa w stosunku do odległości dzielących gwiazdy. Ziemia jest odległa od Słońca zaledwie o nieco ponad 100 średnic Słońca (ok. 8 min. świetlnych). Najbliższa gwiazda w naszej galaktyce, Alfa Centauri, jest odległa o 4 lata świetlne od nas, a więc byłyby to miliony średnic Słońca. Gdyby drzewa w lesie oddalone były o miliony swoich średnic, tzn. o setki kilometrów i gdyby nawet posadzone były na płaskim świecie, to nie widzielibyśmy zwartej ściany drzew, bo te dalekie zniknęły by z zasięgu naszego wzroku, zanim stworzyłyby taką ścianę. Ponadto fotony  Słońca i innych gwiazd nie oświetlają przestrzeni międzygwiezdnej, mimo, że wypełniają cały Kosmos, czego dowodem jest fakt, że możemy w każdej chwili i z każdego miejsca Wszechświata widzieć świecące galaktyki i gwiazdy, oraz ich światło odbite od oświetlonej materii w ich otoczeniu, (można pokusić się o stwierdzenie, iż wszechobecność fotonów we Wszechświecie stanowi Stałą Kosmiczną).
Reasumując, dla obserwatora z Ziemi, takiej zwartej ściany nie stanowią nawet gwiazdy skupione w naszej galaktyce, chociaż, gdybyśmy ją obserwowali z odpowiedniej odległości, to wyglądałaby jak jeden świecący mały obiekt, na tle ogromnej ciemnej przestrzeni.
Heinrich Olbers sformułował paradoks ciemnego nieba w 1823 roku, kiedy naukowy Wszechświat ograniczony był do galaktyki, w której żyjemy. A więc w nauce panował pogląd, że cały nieskończony Wszechświat utkany jest ze skupiska gwiazd jakie występują tylko w galaktykach, stanowiących zaledwie 4% w ciemnej przestrzeni Kosmosu. Wiemy już, że ówczesny wszechświat jest jedynie znikomym obiektem, wśród miliardów takich obiektów rozsianych w Kosmosie w ogromnych odległościach od siebie.
Paradoks Olbersa wyprowadzony był z błędnych przesłanek i stanowi wniosek całkowicie nie odnoszący się do rzeczywistości. Jest fikcją. Posłużenie się nim jako dowodem  prawdziwości teorii W.W. w konsekwencji ma odwrotny skutek. Jest tylko dowodem, że zwolennicy W.W. mogą dopasować wszystko do swojej teorii, nawet fikcję, nie wspominając o wynikach konkretnych badań Kosmosu, prowadzonych przy pomocy sond wyposażonych w czułe instrumenty i wysyłanych w przestrzeń Kosmosu oraz przy pomocy zdjęć z obserwacji przesyłanych z teleskopu Hubble’a. Chociaż, Sonda WMAP przekazała na Ziemię wyniki anizotropowych badań mikrofalowego, kosmicznego promieniowania tła (CMB), które ukazują jednolity obraz Kosmosu bez śladu jakiegokolwiek wybuchu. Niestety tej niezgodności nie da się dopasować do idei W.W., chyba, że upora się z tym problemem pole inflatonowe.
W udokumentowanej przeszłości były już stosowane takie praktyki, chociażby wyznaczanie orbit planet i Słońca wokół Ziemi, tak aby pasowały one do geocentrycznej koncepcji świata. Takie trzymanie się raz ukutych modeli myślowych leży chyba w naturze człowieka. Obecnie barierą ograniczania nauki jest utrzymywanie koncepcji początku stworzenia Wszechświata i jego wieku. Spróbujmy na początek teoretycznie rozdzielić byt Parmenidesa, czy pole Higgs’a (czy jak byśmy to nie nazwali) od materii, którą zajmuje się nauka. Może się okazać (jak już wspomniano to wyżej), że materia przejawia się w czasie i ma swój wiek, a byt jest bezczasowy i tym samym wieczny. Ale nie znaczy to, że wieczny i bezczasowy byt „namyślił” się i w którymś momencie wybuchł Wszechświatem z nieskończenie małego punktu. Prościej byłoby, gdyby przejawianie się bytu (energii) w postaci Kosmosu, było ciągłym procesem bez początku i końca. Wszechświat mógłby istnieć wtedy bez kłopotliwego wybuchu.
Ale naukowcom trudno opuścić tak pracowicie zbudowaną linię Maginota. Jednakże wszystko wskazuje na to, że wbrew własnej woli, wyniki  rzetelnej pracy i dociekań badaczy zmuszą ich do opuszczenia tej wygodnej cytadeli. Przykładem tu może być właśnie teoria inflacji. Chociaż inflacja jest bogiem życzeniowym, to trzeba przyznać, że posługiwanie się nią może przybliżać rozumienie istoty otaczającej nas rzeczywistości i pełnić bardzo pożyteczną rolę. Łamie bariery niemożliwości wynikające z praw fizyki, które mogą obowiązywać jedynie na ograniczonym polu. Ograniczonym do bardzo niewielu bitów informacji, wystarczających do wyrażenia wszystkich znanych nam praw fizyki, podczas gdy najmniejsza znana bakteria posiada ich miliony.

XVII.  Zadania dla genetyków i informatyków

Kod DNA prawdopodobnie jest największym, zapisanym przez Kosmos zbiorem informacji występującym we wszechświecie. 3 mld, 200mln. bitów w czteroliterowym systemie kodującym, zawiera praktycznie nieskończoną liczbę kombinacji szyfrowych (10 do potęgi 3.480.000.000 kombinacji, podczas gdy ilość wszystkich atomów w całym Wszechświecie oblicza się na 10 do 80 potęgi). Byłoby dziwne, gdyby w tej praktycznie nieograniczonej bazie danych nie było zapisów zawierających wszystkie informacje obejmujące cały Wszechświat, zwłaszcza, że na poziomie cząstek elementarnych , naukowcom udało się, na jednej kartce papieru, zapisać model standardowy, wyczerpujący fizyczną istotę natury materii w całym Wszechświecie. Dziwne byłoby też, że ten zbiór danych (DNA) powstał samoistne na młodej planetce, a jeszcze dziwniejsze byłoby to, że wszechświat do tego czasu obywałby się bez niego. Według naukowego poznania Wszechświata, wypełniająca go materia, poddana kolejnym transformacjom we wnętrzach kolejnych generacji gwiazd, osiągnęła postać taką jaką widzimy, włącznie z człowiekiem. Wszystko to miało się stać za sprawą fizycznych właściwości materii. Jednakże zbudowanie helisy kodu DNA wymaga niewyobrażalnej inteligencji, celowego działania. Nie znajdziemy jej w tablicy Mendelejewa, bo jej tam nie ma. Jest natomiast, z całą pewnością, w Kosmosie. Jest też niepodważalnym przykładem elektronicznego funkcjonowania Wszechświata. Pełni bowiem funkcję procesora składającego materię w elektronicznie działający mózg człowieka.
W publikacji  Nicolasa Benzina, Dietera Vogla i Jensa Trostnera (opatentowali metodę klonowania organów ludzkich uzyskaną z pisemnych przekazów sprzed tysięcy lat) sugeruje się, że kompletna wiedza o wszechświecie może być zawarta w kodzie DNA. Na budowę człowieka z jego wszystkimi funkcjami wykorzystane jest 2 do 3% informacji zawartych w tym kodzie. Resztę naukowcy nazywają bitami śmieciowymi. A przecież jest to „księga” zapisana bezpośrednio przez Kosmos. Nie może być w niej błędów i informacji niepotrzebnych. Może dotyczyć nie tylko budowy, istnienia i funkcjonowania człowieka, ale i całej infrastruktury niezbędnej do jego zaistnienia, czyli całego Kosmosu. Wydaje się oczywiste, że w kodzie DNA muszą być zawarte informacje dotyczące warunków w jakich może zaistnieć i trwać życie, a nie tylko struktury organizmu żywego. Nie mógłby być kreatorem życia w oderwaniu od uwarunkowań możliwości zaistnienia życia w Kosmosie.
Koncepcja wyprowadzona z przekonania, że my jesteśmy głównym celem rozwoju programu DNA może być z gruntu mylna. Może okazać się, że życie oparte na białku jest ubocznym zjawiskiem. Ubocznym ponieważ kod DNA funkcjonuje, tzn. steruje życiem nie bezpośrednio, lecz przy pomocy tłumacza, którym jest RNA. Wygląda to tak, jakby kod DNA znalazł w warunkach ziemskich wyjście awaryjne i posłużył się tłumaczem, aby móc powielać się w środowisku białkowym, sam pozostając strukturą nie ożywioną. Może właśnie nasze geny są śmieciowe, a cała reszta jest programem Kosmosu. Wydaje się, że mamy zaszczyt być uczestnikami realizacji programu, w którym naszym stwórcą (kreatorem) jest kod DNA. Od niego zależy długość naszego życia, zdrowia, zdolność intelektualna i uczuciowa. Nie wiemy kto, czy co stworzyło kod DNA, ale dla nas jest dziełem, które decyduje o naszym stworzeniu i życiu. Posiadanie w naszych organizmach kodu DNA może oznaczać rzekome noszenie w sobie pierwiastka boskiego. Jeśli osiągniemy zdolność dowolnego projektowania struktur DNA i tym samym tworzenia dowolnych form życia oraz sterowania nimi, to staniemy się bogami. Może nie wszyscy, ale przynajmniej ci co takie zdolności posiądą..
Zasada funkcjonowania kodu DNA dowodzi, że jest on strukturą elektroniczną. Twardym dyskiem z czteroliterowym kodem szyfrującym. Wszystko wskazuje na to, że nasz mózg pracuje w systemie czteroliterowym, a nie jak nasze komputery w dwuliterowym. Zbudowanie czteroliterowego komputera, kompatybilnego z procesorem DNA, pozwoliłoby odczytać zawarte w nim informacje i być może odkryć wszystkie tajemnice Wszechświata.

Każda upowszechniona teoria w dziejach, przypisywała sobie prawo do prawdy ostatecznej. I dalej tak się dzieje. Niektóre z nich nie zmieniają się, nawet w długim okresie, lecz wszystkie odpowiadają na pytanie „jak to się dzieje”, żadna „dlaczego tak się dzieje”. Pod tym względem nic nie zmieniło się. Generalnie można to porównać do wiedzy szczura w laboratorium, który wie, że jak naciśnie guzik, to sypnie się jedzenie.
Dziwne jest jednak, że dziewiętnastowieczna teoria ewolucji, wyprowadzona na podstawie zewnętrznych, kilkuletnich obserwacji, kilku gatunków zwierząt, bez znajomości genetyki, nie poparta żadnym dowodem, ciągle egzystuje w nauce, w szkołach i na uczelniach.
Według tej teorii człowiek siłą rzeczy jest ostatnim etapem ewolucji, ponieważ środowisko naszej Ziemi, według teorii Darwina, potrzebuje nie zakłóconych kataklizmami, milionów lat na zmiany w zakresie gatunku (Darwin mówił tylko o doskonaleniu gatunków, nie o ich powstawaniu, przypisywanie jemu odpowiedzialności za przekształcenie  się bakterii w człowieka byłoby wysoce niesprawiedliwe), a człowiek zmienia środowisko z godziny na godzinę. Obecnie nie może pełnić roli jaką wyznaczył mu Darwin, gdyż samo ulega zmianom, zanim cokolwiek zaczęłoby zmieniać w zakresie gatunku. Obecnie gatunki nie zmieniają się, lecz wskutek działalności człowieka, bezpowrotnie giną. 
  Darwin postawił chyba sprawę na głowie. Wszystko wskazuje na to, że świat zwierzęcy zmienia środowisko, a nie na odwrót, oczywiście w stałej wzajemnej korelacji. Stało się to widoczne dopiero wtedy, gdy człowiek nadał tym zmianom przyspieszenie sprawiające, iż proces ten możemy obserwować w czasie jednego życia. Dinozaury i inne wielkie gady panowały na Ziemi ponoć 200 mln. lat. Ile miliardów ton biomasy przerabiały na humus? Z pewnością nie pozostało to bez wpływu na zmianę środowiska, a to tylko przykład egzystencji jednego gatunku, nie wspominając całych pokładów i gór wapienia ze skorupiaków i nie mówiąc już o bakteriach, które totalnie zmieniają świat.
Ale nie ma co dziwić się Darwinowi. Naukowcy nie uznawali kodu DNA przez 25 lat od jego odkrycia przez Jamesa Watsona i Francisa Crika w 1953 r. Odkrycie to zostało uznane przez naukę dopiero w latach osiemdziesiątych. Darwin nigdy nie wymyśliłby swojej teorii ewolucji, gdyby miał chociaż blade pojęcie o kodzie DNA. Sam zresztą miał wątpliwości co do jej poprawności. Schował ją do szuflady i dopiero po 20 latach, kiedy uznał, że nie stworzy nic lepszego, zdecydował się opublikować tę pracę. Świat nauki uchwycił się tej mającej znamiona naukowej teorii, wobec mało wiarygodnej wersji biblijnej w tym względzie. Zwłaszcza wobec bolesnego dla Adama, chirurgicznego stworzenia Ewy, jakby zabrakło dla niej wszechmocy. Stworzenie całej reszty z niczego jest już obecnie bliższe panującego w nauce poglądu W.W., tyle, że w biblijnej wersji do niczego nie był potrzebny żaden wybuch, nie mówiąc już o wielkim. Chociaż, mówi się obecnie, że nie jest ważny sam wybuch, ale to co zdarzyło się tuż po nim. W ten sposób można przejść bezboleśnie i gładko od teorii W.W. do teorii inflacji, która wcale nie jest bardziej wiarygodna od wersji biblijnej tyle, że bardziej ubrana w szczegóły naukowe. Jednak idea pozostała ta sama – Wszechświat powstał z niczego, ale za sprawą wprowadzenia kreatora o naukowym imieniu pole inflatonowe, stała się teorią naukową powstania Wszechświata.
Naprawdę, chyba stać nas na więcej.

XVIII.

Błędne założenia teoretyczne w badaniach podstawowych mogą sprowadzać naukę na manowce, na długie lata. Obecnie takim błędnym założeniem jest utrzymywanie, że Wszechświat ma swoje narodziny, wiek i śmierć. Tym samym musi mieć określone rozmiary. Stawia to przed nauką bariery nie do pokonania. Pierwsza to, że Wszechświat powstał z niczego, od bezwymiarowego punktu począwszy. Druga to, że w chwili zniknięcia do nieskończenie małego punktu  stanie się niczym, na nie wiadomo jak długo, niewiadomo, ponieważ nie wiemy jak długo był niczym zanim narodził się z niczego.
Takie rozumowanie urąga nauce. Tym bardziej, że dzięki rzetelnym badaniom doświadczalnym, mamy już wystarczającą wiedzę, żeby odstąpić od tych błędnych założeń. Wówczas nasz dorobek badawczy zacznie składać się w spójną logiczną całość. Nasza ludzka logika jest przecież wspólną logiką Kosmosu, nie sprawiliśmy sobie jej sami. Ta logika nie może się urywać w jakimś miejscu. Doszliśmy już do tego, że wartość energetyczna Wszechświata jest zerowa, tzn. energię materii całego wszechświata zeruje energia grawitacji. To bardzo ważny punkt wyjścia do zrozumienia natury Wszechświata, utrzymującego się w zrównoważonym, stabilnym istnieniu.
George Gamow doszedł do wniosku, że gwiazda może powstać z niczego, ponieważ jej energia atomowa jest równa jej energii grawitacyjnej. Wzajemnie znoszą się do zera energetycznego, a więc sprowadzają się do niczego. Można powiedzieć , że mamy logiczny dowód na to, iż Wszechświat powstał z niczego. Tylko, że w tym miejscu urwałaby się logika. Czegoś tu brakuje. Fizycy w modelu standardowym zakładają, że cząsteczkom elementarnym nadawana jest masa przez bozon Higgs’a (hipotetyczny). A przecież siła grawitacji jest proporcjonalna do masy. A więc należy uznać, iż bozon ten nadając masę cząsteczkom automatycznie obdarza je siłą grawitacji. Jedynie w ten sposób masa cząsteczki mogłaby w idealny sposób być zrównoważona z grawitacją. Grawitacja nie może występować oddzielnie. Wydaje się to oczywiste. Nie ma masy, nie ma grawitacji. Trzeba tylko uznać, że pole Higgs’a jest energią stałą, nie podlegającą ani narodzinom, ani śmierci. Przemiana tej energii w postać podlegającą prawom fizycznym dzieje się na naszych oczach. Nie potrzebny tu jest żaden wybuch i nie musimy wypatrywać ani początku ani końca, bo ich nie ma.
Błąd polega na tym, że człowiek z natury rzeczy ocenia Wszechświat swoją miarą. Tzn. jeśli człowiek rodzi się, rozwija i umiera i dotyczy to całego świata ożywionego, to również musi  to dotyczyć całego Wszechświata. Trudno mu odstąpić od tego, że materia kiedyś powstała i teraz mamy ją gotową jak glinę, z której możemy lepić garnki.
Tymczasem nie ma raz stworzonej materii. Proces jej metamorfozy toczy się bez przerwy. Potwierdza to chociażby fakt, że cząsteczka może występować w postaci fali. Może zmieniać swoje funkcje bieżąco i wracać do poprzedniego stanu w sposób płynny, falowy i ciągły. Ale możliwe to jest tylko wtedy, gdy jej źródłem jest energia kreująca, nie podlegająca żadnym prawom fizycznym i pozostająca w swej istocie niezmienną.
Wszechświat jest monolitem, rozpoznawalnym w obszarze manifestowania energii w postaci wirtualnego spektaklu światła i materii. Nie grozi mu ani rozpad, ani koniec. Mogą zmieniać się spektakle, jeśli jest ich więcej w programie Kosmosu. Naszym zadaniem jest dotarcie do programu aktualnego spektaklu, włącznie z naszym istnieniem.
Słusznie powiedział Max Planck: „Materia jako taka nie istnieje”. A więc można powiedzieć, iż mamy do czynienia tylko ze sterowanym układem kwantów energii. Sterowanym na bieżąco. Bez elektronicznego sterowania kwantami energii nie mogłyby istnieć w Kosmosie inteligentne istoty, wyposażone w elektronicznie funkcjonujące mózgi. Teilhard de Chardin stwierdził, że cała materia posiada psychikę. Nazwał tak zasadę funkcjonowania materii, bo wówczas nie znane było pojęcie elektroniki.

XIX. ZAKOŃCZENIE

Współczesna nauka powoli, z oporami, wprowadza pojęcie drugiej natury Wszechświata, bez której, ten który widzimy nie mógłby istnieć. Starożytni myśliciele, we wszystkich kulturach, uznawali dwie natury świata. Współcześni naukowcy, począwszy od Odrodzenia, zrywali z panującymi wówczas w nauce klerykalnymi doktrynami i zaczynali swoją wizję świata od badania otaczającej nas rzeczywistości. Pozwoliło to głęboko wejść w strukturę materii i budowy Kosmosu.
Odkryli fizyczne prawa materii na tyle głęboko, że do jej istnienia w obserwowanej i badanej strukturze Wszechświata zabrakło czynnika wiążącego Kosmos w spójną całość.
Dlatego w nauce przyjmuje się już hipotetyczną ciemną materię i ciemną energię, czy bardziej konkretne pole Higgs’a.
 Różnica między starożytnymi pojęciami uznania dwóch natur Wszechświata polega na tym, że obecnie naukowcy dochodzą do takich wniosków w drodze poznania materii, w dużej mierze doświadczalnego poznania.
Uznanie dwóch natur Wszechświata nie oznacza podziału wymagającego dwóch różnych teorii. Trzeba tu odwołać się do bytu Parmenidesa. Byt jest jeden… Różnica polega na tym, że występowanie materii jest formą energii ograniczonej prawami fizycznymi. Może to być spektakl, którego trwanie nie jest zależne od praw fizycznych, tylko jego występowanie jest objęte ramami praw fizycznych. Wyobraźmy sobie, że znajdujemy się w ciemnościach wysoko nad miastem odłączonym od zasilania prądem. W naszym przekonaniu nie istnieje nic oprócz ciemności. W momencie włączenia prądu, w jednej chwili jawi nam się kolorowy świat, mieniących się i drgających świateł. Nastąpiło tu uruchomienie procesów fizycznych, które jeden z naszych zmysłów odbiera. Ale nie znaczy to, że jeśli nie widzimy miasta pogrążonego w ciemnościach, to ono nie istnieje. W końcu nie jesteśmy strusiami.
Nieruchomego Wszechświata nie widzimy, nie odbierają go nasze zmysły.
Objawia się nam pojawianiem i znikaniem kwantów energii, nie będącymi cząstkami, lecz stanowiącymi jedność bezwymiarowego i bezczasowego wszechświata energii.
W powyższych rozważaniach poruszane jest to, co już widzimy, co już wiemy, co ukazali nam niestrudzeni badacze natury świata, w którym żyjemy. Ich ostatnie osiągnięcia nie mieszczą się w dotychczasowych stereotypach nauki, w dużej mierze wywodzących się z dziewiętnastego wieku. Trzeba uwolnić je od upychania ich w ramy starych schematów pojmowania otaczającej nas rzeczywistości.
Na obecnym etapie wiedzy naukowcy mogliby posklejać wyniki szczegółowych badań w spójną całość, ale przeszkadza im w tym przyjęta teoria narodzin i wzrastania wszechświata, jak jakiegoś drzewa, czy wieloryba.
Wyniki szczegółowych badań materii prowadzą do wartości nieskończonych, nie dających się zamknąć, tak aby pasowały do zamkniętego, poszerzającego, a później kurczącego się Wszechświata. Próby dopasowania wyników aktualnych badań naukowych materii i jej energii, do teoretycznych założeń istnienia Kosmosu, komplikują, a być może, wręcz uniemożliwiają poznanie rzeczywistej natury świata
Naukowcy próbują pozbyć się tych nieskończoności stosując różne sztuczki i procedury (np. renormalizacji), które w niewielkich obszarach badań dają pożądane efekty, ale w dalszym rozrachunku, nieskończoność wraca i wychodzi jak szydło z worka. Wieczny i nieskończony Wszechświat jest a’ priori odrzucany. Za to jest wiele teorii wszechświatów o różnych kształtach i rozmiarach. Nieskończony Wszechświat nie ma ani kształtu, ani rozmiarów i tego naukowcy nie mogą przełknąć. Wyniki aktualnych badań wskazują, że cały Wszechświat jest nieoznaczony. Jest i nie jest jednocześnie. Dla obiektu zwiększającego prędkość pędu do szybkości światła, świat będzie się „kurczył” jak balon, z którego wypuszcza się powietrze. Dla obiektu, który zwalnia prędkość pędu, świat będzie się „powiększał” jak nadmuchiwany balon. Dla obiektu pozostającego w bezwzględnym spoczynku, świat jest nieskończony. Dotyczy to obserwowalnego świata materii. Rzeczywisty byt nie podlega żadnym zmianom, jest bezwymiarowy, nieskończony i bezczasowy. Przykładem może tu znowu być statek kosmiczny napędzany emisją światła. W miarę przyrostu jego prędkości, czas i przestrzeń kurczy się tyko dla niego, a Wszechświat jest niezmienny, nieograniczony i nieruchomy. W miarę zwalniania pędu tego statku, czas, przestrzeń i tym samym cały Wszechświat, będzie dla niego powiększał się. Można to zaobserwować także tu na Ziemi, w czasie jazdy samochodem autostradą W miarę przyspieszania jazdy autostrada w naszym postrzeganiu zwęża się. Przy szybkości 250km/h czteropasmowa autostrada wydaje nam się wąska jak jednopasmowa jezdnia. I odwrotnie, przy gwałtownym zwalnianiu szybkości jazdy, jezdnia nagle poszerza się, stwarzając jeszcze przed zatrzymaniem się iluzję jazdy do tyłu. Miał rację Einstein, że Wszechświat jest statyczny, jego zmienność występuje tylko w funkcji prędkości ruchu obserwatora. Zmiana jego stanowiska w tym względzie nastąpiła  pod wpływem błędnych poglądów w nauce zapoczątkowanych odkryciem Hubble’a. Wracając  do statku kosmicznego napędzanego emisją światła, to w rzeczywistości w jakiej znajdujemy się, może on zwolnić pęd do stanu względnego spoczynku, tzn. może osiągnąć stan bezruchu w odniesieniu do większego układu, w którym znajduje się. Jest to obecnie, dla niego, granica zwalniania pędu, którą zmienić może jedynie cały układ, w którym znajduje się, np. galaktyka, ale w ostatecznym rozrachunku zależeć to będzie od całego Wszechświata. Przestrzeń i jej mierzalność może zaistnieć tylko w warunkach iluzji ruchu, spowodowanego pojawianiem się i znikaniem kwantów energii w różnej konfiguracji przestrzennej. Iluzja tego ruchu może być doświadczana w granicach prędkości światła. Zatem, postrzegalny Kosmos zaczyna się od światła, jako pierwszej i jedynej postaci widzialnego świata. Całą resztę form materialnych możemy obserwować poniżej prędkości „C”. Nasze istnienie, razem z naszymi zdolnościami myślenia i świadomości, zachodzi w określonym przedziale ruchu poniżej prędkości światła. Poza tym przedziałem nasz Wszechświat wraz z nami nie istnieje. Oznacza to, że warunkiem postrzegania przestrzennego świata materialnego jest znajdowanie się obserwatora w jakimś układzie ruchu. Od ruchu tego układu zależy jaki świat będzie mu się jawił. W warunkach bezwzględnego spoczynku obserwator znajdzie się w nieskończonym, nieruchomym, niepostrzegalnym, bezczasowym i jednolitym bycie, w którym niestety, nie mógłby zaistnieć, nie tylko obserwator, ale nawet bezwymiarowy punkt, który miałby wybuchnąć Wszechświatem. Stałby się tym, czym jest po przekroczeniu  prędkości „C” – bytem Parmenidesa. W teorii W.W. byłby to stan przed pojawieniem się nieskończenie małego punktu.
Naukowo stwierdzone zostało, że galaktyka Andromedy zbliża się do naszej galaktyki z prędkością ok. 100km/sek. Może to oznaczać, że nasz Układ Słoneczny poddany jest znacznie przyspieszonemu ruchowi na obrzeżu naszej wirującej galaktyki, której ramiona rozciągają się wskutek tego przyspieszenia. Podróżując w Kosmosie razem z całym Układem Słonecznym w ruchu przyspieszonym, rzędu kilkuset kilometrów na sekundę, przestrzeń kosmiczna będzie w naszych obserwacjach kurczyć się, podobnie jak kurczy się w odniesieniu do statku kosmicznego, napędzanego emisją światła. Oczywiście kurczenie się przestrzeni w funkcji prędkości naszej podróży dotyczy całego Kosmosu, a nie tylko przestrzeni między naszą i sąsiednią galaktyką. Tyle tylko, że kurczenie się przestrzeni między naszą i najbliższa galaktyką możemy zaobserwować, tych dalszych nie. Natomiast zaobserwowano, że zderzanie się galaktyk jest zjawiskiem dosyć powszechnym w Kosmosie. Co ciekawe, zderzenia te są bezkolizyjne i nic dziwnego, bo w tym samym czasie dla obserwatora znajdującego się w spowalniającym układzie ruchu, te same galaktyki będą się rozchodziły, a nie zderzały. Zatem zmienność tej iluzji występuje w zależności od wielkości ruchu w jakim znajduje się obserwator. Przy czym w naszych obserwacjach kurczeniu podlega przestrzeń między galaktykami, same galaktyki mogą jawić się jako rozszerzające lub kurczące się ponieważ podlegają one własnemu, odrębnemu ruchowi wirowemu, który powoduje zmiany ich kształtu i wielkości. Kurczenie lub rozszerzanie się Wszechświata będzie jawiło się w naszych obserwacjach w zależności od prędkości podróży w Kosmosie naszego Słońca wraz z obserwatorami na jednej z jego planet.    
Iluzja postrzegania kurczącego się Wszechświata dowodzi, ze znajdujemy się w układzie przyspieszonego ruchu. Nie będzie to trwało wiecznie. Zmiana prędkości naszego ruchu jest nieunikniona i w zależności od tego czy będzie przyspieszony czy zwalniający, Kosmos, w naszych obserwacjach, będzie się kurczył lub rozszerzał. Należy tu zwrócić uwagę, że dla obserwatora znajdującego się w jakimś układzie ruchu, cała sfera przestrzeni kosmicznej będzie się kurczyć lub powiększać od lub do miejsca, w którym znajduje się obserwator, tak jak by znajdował się w centrum Wszechświata.
Oczywiście taka wizja świata jest możliwa przy założeniu, iż szczególna teoria względności jest poprawna, prawdziwa.  
Można mieć jedynie zastrzeżenie do twierdzenia, że zgodnie z tą teorią żadna materia nie może osiągnąć prędkości światła bo zanim by to nastąpiło, to jej masa osiągnęłaby wartość nieskończoną. Wynika tak z teoretycznych wyliczeń i tylko teoretycznie materia osiągnęłaby nieskończoną masę. Błąd polega na tym, że w wyliczeniach tych przyjmuje się masę jako wartość wyjściową niezmienną w swej istocie. Wyliczenia ograniczają się tylko do naliczania przyrostu masy, pomijając jej zmianę w postać falową, z definicji pozbawioną masy. Najlepszym dowodem, że materia może osiągnąć prędkość światła, jest właśnie światło, które jest niczym innym jak materią przetworzoną w Słońcu w postać falową światła. Każda materia może osiągnąć prędkość „C”, ponieważ zwiększanie jej prędkości wymaga energii, która zmieni jej postać korpuskularną w falową, zanim jej masa osiągnie znaczny przyrost. Potwierdzone to zostało w doświadczeniu przeprowadzonym przez Weelera, w którym elektron zmieniał postać korpuskularną w falową, a następnie przyjął postać cząstki, bez wielkiego nakładu energii. W procesie zwalniania pędu, falowe kwanty tracą energię i przyjmują postać cząsteczek posiadających masę i tym samym grawitację. Ale nie znaczy to wcale, że Wszechświat może nagle zniknąć, bowiem, może to zaistnieć jedynie dla obiektu , który osiąga prędkość światła. Stanie się wówczas światłem, ale wszechświat nie strzaśnie się z tego powodu do bezwymiarowego punktu, będzie w dalszym ciągu dla obiektu zwalniającego pęd powiększał się, a dla przyspieszającego pęd, pomniejszał się. Jak już wcześniej tu wspomniano, nie ma takiej energii, która mogłaby rozpędzić Wszechświat do prędkości światła „C”. Zresztą dokąd miałby pędzić Wszechświat? Takie zjawisko mogłoby zaistnieć tylko fragmentarycznie.  Roger Penrose i Stephen Hawking pokazali, iż z ogólnej teorii względności wynika, że Wszechświat musiał mieć początek no i siłą rzeczy musi w przyszłości mieć koniec. Wydaje się to nawet logiczne, bo skoro materia po przekroczeniu prędkości światła znika z naszego postrzegania, to jest oczywiste, że na tej samej zasadzie pojawia się. Może to jednak dotyczyć materii jako takiej, na poziomie elementarnym, a nie całego Wszechświata jednocześnie. Proces ten trwa na bieżąco i bez przerwy.
Ale to właśnie, między innymi, w wykładach prof. Stephena Hawkinga zawarte są przesłanki przedstawionego pojmowania Wszechświata.

PODSUMOWANIE

Od zarania dziejów ludzie szukali odpowiedzi na pytanie – czym jest materia. Poszukiwali odpowiedzi jednoznacznej, pełnej i wyczerpującej istotę materii. Tymczasem odpowiedzi były różne i często sprzeczne, ale nie znaczy to, że były błędne. Chodzi o to, że istota materii była definiowana na różnych poziomach jej występowania i z tego względu definicje te różniły się, a nawet były krańcowo sprzeczne. Przykładem mogą tu być różniące się opisy wypełniającej Wszechświat materii, przedstawione przez Parmenidesa, Heraklita, i Demokryta.
 Heraklit zdefiniował materię zorganizowaną w struktury pierwiastków, podlegającą prawom fizyki, w czasie i w przestrzeni. Twierdził, że wszystko płynie w nieustannym ruchu i zmienia się w nowe formy, w ogniu walki przeciwieństw. Właściwie jego definicja dotyczy, w dużym uproszczeniu  zasady działania praw fizyki w świecie materii i nie jest błędna.
Demokryt zdefiniował materię w czasie i przestrzeni na poziomie cząstek elementarnych, nie podlegającym działaniu praw fizyki. Demokryt twierdził, że materia składa się z jednorodnych cząsteczek, nie dzielących się na mniejsze. Różnorodność materii występuje wskutek ilościowego łączenia się tych cząstek w różne konfiguracje. Również Demokryt nie mylił się, przynajmniej na obecnym poziomie wiedzy można tak twierdzić. Materia składa się z kwarków nie podlegających podziałowi. Proton najprostszego pierwiastka składa się z dwóch kwarków górnych i jednego dolnego, neutron z dwóch dolnych kwarków i jednego górnego. Mamy jądro, do tego dochodzi elektron i mamy pierwiastek wodoru. Wszystkie inne pierwiastki, to tylko ilościowe różnice składowe cząstek, które Demokryt nazwał atomami. Nieporozumieniem jest opinia, że Demokryt mylił się, bo atom dzieli się na mniejsze cząstki składowe. Błąd popełniony został we współczesnej nauce poprzez mianowanie, złożonych i zróżnicowanych, struktur pierwiastków atomem, który z definicji jest niepodzielny. Natomiast  atomy Demokryta przyjęły w dzisiejszej nauce nazwę kwantów.
 Najgłębiej w materię wniknął Parmenides. Zdefiniował materię jako nieskończony, bezczasowy  byt, nie podlegający zmianom i ruchowi, na poziomie, w którym nie działają prawa fizyki i nie ma żadnych punktów odniesienia, które mogłyby wyznaczyć czas i przestrzeń. Postrzegana przez nas materia jest zmienną i nietrwałą projekcją wywodzącą się z nieskończonego, nieruchomego bezczasowego bytu (energii). Również Parmenides nie mylił się. We współczesnej nauce materia została zbadana do poziomu kwantowego, w którym prawa fizyki nie działają. W świecie nauki przyjmuje się już istnienie hipotetycznej energii wypełniającej Wszechświat, bez której świat który widzimy nie mógłby istnieć. Obecnie taką rolę pełni pole Higgs’a. Przypisuje się temu polu zdolność nadawania masy cząstkom materii (bozon Higgs’a).
Nawet obecnie nie dostrzega się spójności wyżej przedstawionych definicji materii, tylko postrzega się je odrębnie i uznaje się którąś z nich, lub nie uznaje się. Idea znalezienia jednoznacznej i wyczerpującej odpowiedzi na pytanie czym jest materia nie zmieniła się, jest wciąż taka sama jak przed wiekami.
Na powyższym przykładzie widać, że ta sama materia może być definiowana odmiennie w zależności od głębokości jej badania i to powoduje, że definicje te różnią się. 
Jak dotąd, istotę materii najgłębiej zdefiniował Parmenides. Jego określenie bytu znajduje potwierdzenie w szczególnej teorii względności, według której czas i przestrzeń mogą być zredukowane do zera w funkcji prędkości światła.   

A.M.